środa, 27 lutego 2019

Nonexistent

Wróciłam z całkiem przyjemnego weekendu (a brakowało paru metrów, żeby został zepsuty przez pewnego kogoś) w Warszawie, co pozwiedzałam to moje, cud że nic sobie nie odmroziłam w tym czasie. Wnioski wyciągnęłam następujące: jesteśmy w stanie jeść do upadłego, mamy zdecydowanie odmienne zdanie co do rekreacyjnego spacerowania po cmentarzach i każde z nas uważa, że to drugie się rozwala na łóżku. Zasadniczo - poza tym, że nie wiem jakim cudem nie dostałam jeszcze zapalenia płuc, to było fajno.
Zasadniczym minusem jest to, że muszę teraz wrócić do życia, a bardzo nie chcę. Czas mi ucieka przez palce, mam wrażenie, że dni się gdzieś tracą, a ja jestem dalej w zawieszeniu. No i strasznie nie chce mi się pracować. Właściwie to nic mi się nie chce.
Totalnie nie wiem jak się za to życie zabrać, niczego nie planuję, nie wiem w zasadzie czy na cokolwiek czekam (poza wypłatą). Tak sobie egzystuję od grafiku do grafiku, od jednej wizyty u lekarza do kolejnej. Chociaż to nie tak, że jestem smutna. W ogóle jestem taka nijaka, ani wte, ani wewte.
Zirytowała mnie mocno informacja, jak bardzo oszukałam przeznaczenie. Chociaż z tym przeznaczeniem to ja nie wiem jak to ma wyglądać - ale no psiamać cholera, czy ja mogę mieć czas którego ktoś nie spierdoli? Dobrze, że wszyscy byli na tyle inteligentni żeby powiedzieć mi po fakcie, a nie od razu, bo miałabym totalnie zły humor, a tak to sarkałam sobie w drodze powrotnej. Tak czy siak - mam wrażenie, że nawet jak ucieknę gdzieś do Meksyku, zapuszczę wąsa, zmienię imię na Pedro i zacznę hodować kukurydzę, to i tak w końcu zostanę znaleziona. Tylko do kurwy nędzy po co. Ja nie chcę. Nie chcę ani oglądać, ani rozmawiać. Chcę spokój.
There are plenty of ways you can hurt a man
And bring him to the ground
You can beat him, you can cheat him, you can treat him bad
And leave him when he's down, yeah
But I'm ready, yes I'm ready for you
I'm standing on my own two feet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz