piątek, 29 czerwca 2018

snails everywhere

Popadało dziś i idąc z psem skakałam po chodniku unikając rozdeptania ślimaków.
To tyle jeśli chodzi o bycie dobrym człowiekiem w dniu dzisiejszym, bo odwaliłam inbę godną gimnazjalistki. I w sumie jest mi tylko troszeczkę głupio (chociaż mama powiedziała, że dobrze zrobiłam więc czuję się usprawiedliwiona). Tak czy siak, w sytuacji wymagającej taktu jest tak z 95% pewności, że moja reakcja do taktownych należała nie będzie. W pozostałych 5% mam przebłysk geniuszu.
Zaraz się pewnie sypnie narzekanie, że no hur dur udaję taką świętą a wcale święta nie jestem - bądźmy szczerzy, ja nie umiem w zachowanie między ludźmi. Przestałam próbować.
Zrobiłam sobie badania krwi i mogę spać (hehe, te 18 godzin na dobę) spokojnie bo nie mam ani cukrzycy, ani anemii.

O właśnie - umknęło mi to troszeczkę, nie wiem czemu. Byłam w tym tygodniu trzy razy na filmie, (bo w kinie bywam codziennie hehehe) w czwartek obejrzałam Twój Simon (Love, Simon) i Ocean's 8, a w niedzielę Dziedzictwo (Hereditary).
O ile na dwa pierwsze filmy absolutnie nie narzekam bo były fajne i wyszłam z każdego z gigantycznym uśmiechem na buźce, Twój Simon był absolutnie uroczy i rozczulający, Ocean's 8 zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, ale Dziedzictwo... Boże. Zacznijmy od tego może, że jak zwykle, kiedy wypowiadam się o filmach/książkach, rzucam spoilerami na lewo i prawo. To tak tylko, żebyście się nie obrażali jak zaspoileruję przypadkowo. Ząbki ostrzę sobie od niedzieli, więc nie ma co dłużej czekać.
Po pierwsze - "najstraszniejszy horror ostatnich lat". Bitch pls. "Wybitny". I co jeszcze? Na miłość boską, bardziej się bałam oglądając "Szubienicę", a muszę wam powiedzieć, że arcydzieło to to nie jest. Fabuła na zasadzie "miało być coś ambitniejszego, ale zabrakło czasu", do tego nie straszy w zasadzie w ogóle. No dobra, jeśli kogoś przerazi scena ze słupem i głową bohaterki (tak, to w dużej mierze to co sobie wyobrażacie) to w porządku, ale ja przez resztę filmu rozkminiałam czy w rzeczywistości głowa by się tak zachowała, czy to tylko żeby dodać dramatyzmu sytuacyjnego. (Tu mają u mnie plusa bo jest spora szansa, że tak właśnie by było w rzeczywistości, z tym że słup jest... tępy. I szeroki. W przypadkach które były jakkolwiek zbliżone do sytuacji w filmie zwykle była to metalowa część karoserii samochodu, która zwykle jest węższa i ostro zakończona. No ale dobra, nieważne, niech im będzie że chociaż tu się przyłożyli i zrobili research).
Po drugie - naprawdę, absurdalność niektórych scen mnie rozłożyła na łopatki, serio, babcia która nagle z grobu teleportowała się na strych i wygląda na to, ze trochę tam poleżała??? SERIO?? to śmierdzi. Bardzo śmierdzi. Czasem płyny ustrojowe wyciekają, robią się plamy na suficie... NIC? Żodyn się nie zorientował. A to, że zwłoki ktoś wykopał z grobu i przeniósł na strych (jak??/? ktoś mi wyjaśni jak to się dzieje, że rozkopano grób, wyniesiono z niego zwłoki jakby nigdy nic, "fiu fiu, fiu, panie stróżu, my sobie tutaj tylko przechodzimy z tym pakunkiem podejrzanie przypominającym ludzkie ciało, nie ma powodu do obaw", o czym zresztą powiadomiono głównego bohatera, który NIC Z TYM NIE ZROBIŁ... Jakbym miała choć w połowie tak uciążliwą teściową jak ta jego, to zainwestowałabym co najmniej w osikowy kołek, jeśli nie w kremację tak dla bezpieczeństwa. Ale nie, ukradziono zwłoki babci, hmm, trudno.) to już w ogóle ojtam, ojtam, zdarza się prawda? No nie wiem jak wam, ale moje groby rodzinne mniej więcej co tydzień ktoś rozkopuje, zaczynamy się wkurzać bo ileż można stawiać ten cholerny nagrobek w koło Macieju...
Dobra, to była kwestia która doprowadzała mnie do szału chyba najbardziej. Pomijam, że dziewczynka mająca alergię na orzechy nie nosi swojego epi-penu przy sobie, ALE WPIERDALA CHYBA PRZEZ CAŁY FILM CO POPADNIE (włącznie z nieszczęsnym tortem, ale sorry, tak mnie drażniła, że jej śmierć powitałam z niejaką ulgą, bo najkorzystniej chyba wyglądała jako głowa pożerana przez mrówki na poboczu, oh well).
W ogóle, jeżu iglasty, czy naprawdę córka kobiety parającej się spirytyzmem, wywoływaniem duchów i cholera wie czym jeszcze, która wydaje się zdegustowana tym wszystkim pierwsze co robi po śmierci córki, to robi sobie kurwa seansik spirytystyczny, a chuj stary, dawaj, wyciągaj świeczki, wywołujemy ducha. Boże no.
Oczywiście typek uciekający przed czymś biegnie prosto na strych będący ślepym zaułkiem, no pomijam niespodziankę w postaci resztek babci, której większa część się gdzieś przeniosła... Ale serio? Ludzie... A no i matka dobijająca się do tego strychu tłukąc w klapę głową.
Ostatnia scena też mnie nieprawdopodobnie rozśmieszyła, ogólnie to przez połowę filmu zastanawiałam się, czy o mojej rodzinie też powinni nakręcić horror, bo może nie AŻ z takim pierdolnięciem ale zdarzają nam się różne kretyńskie sytuacje i podejrzewam, że miałby zadatki na coś straszniejszego niż Dziedzictwo. Scena pierwsza - dźwięk kluczy w zamku, matka wraca do domu, główna bohaterka z przerażeniem orientuje się, że nie nastawiła ziemniaków.
O muzyce nie wspominam bo well, nie wpadło mi nic w ucho.
Ogólnie wiem, że przyczepiałam się tu do poszczególnych scen i zaraz mi wygarniecie że nie doceniam geniuszu, a w ogóle to miało być ambitne i zbijające z tropu... ale nie było. Naprawdę. Umiem docenić budowanie klimatu, w ogóle jakikolwiek klimat. Pomijam, że niewiele mi trzeba żeby mnie na chwilkę wystraszyć, nie mówię o wprowadzeniu mnie w stan zeschizowania na najbliższe parę nocy bo to chyba mission impossible. Ale chociaż trochę?? Nic??
Jakbym wydała na ten film choćby grosik z moich ciężko zapracowanych pieniędzy, to bym się mocno wkurzyła. Serio. Jak za darmo, to zmarnowałam tylko dwie godziny z życia.
Żeby nie było - zapraszam do kina tak czy siak, obejrzyjcie, zobaczcie, możecie wtedy na mnie nakrzyczeć, że się nie znam, jestem do dupy, w ogóle co ze mnie za recenzent (well, żaden, czasem muszę wypluć jad, zdarza się).
Nie próbuję być edgy, po prostu żadna ilość gore, zwłok i tak dalej nie jest w stanie mnie przestraszyć, a dodatkowo istnieje spora szansa, że resztę filmu będę wyszukiwać nieścisłości i błędy w charakteryzacji i tak dalej. Sorry.

Dobra, wylałam żółć.
A tak poza tym to u mnie nic nowego, depresja sresja, praca, brak hajsu, nuda. Wszyscy umrzemy.

wtorek, 19 czerwca 2018

co ja robię tu, uu

Właśnie napisałam ostatni egzamin w tym semestrze (nie liczę sesji poprawkowej, bo jeszcze nie wiem czy będę mieć coś do poprawy). Tym sposobem do ukończenia drugiego roku studiów pozostały mi tylko praktyki. Dalej zastanawiam się jakim cudem w ogóle się na tym kierunku znalazłam i jak to się dzieje, że dalej się utrzymuję. Bądźmy szczerzy - mój wkład pracy jest równy zeru, zapał również. Jakoś wielkiego podsumowania tego roku akademickiego pisać nie będę, poza tym, że nie byłam pewna czy dobrnę żywa do końca, z różnych przyczyn. W każdym razie - zaczął się bardzo źle. Ale to już średnio ważne, odbiję sobie ten zły początek w swoim czasie, a jak na razie jest w porządku, nie narzekam.
Wróciłam do względnej równowagi psychicznej, która mi sie wcześniej popsuła przez nawał obowiązków (sama sobie je wzięłam na głowę, no ale...), odpoczęłam i już nie chce mi się płakać na samą myśl, że jutro też jest dzień.
Przy wejściu na panewnicki cmentarz ktoś napisał kredą "ŚMIERĆ NADCHODZI" i za każdym razem mnie korci, żeby dopisać "to niech się kurwa pospieszy".

niedziela, 17 czerwca 2018

play pretend

Ooh woo, I'm a rebel just for kicks, yeah
Your love is an abyss for my heart to eclipse, now
Might be over now, but I feel it still

Natrzaskałam dziś tyle cudnych zdjęć, że nawet nie. W zeszłym roku nie byliśmy na kolorach z Karolem, ale w tym roku i dwa lata temu owszem. Trochę z nas staruchy już, jak tak patrzeliśmy na średnią wieku tam - większość osób to nastolatki do których my już się (hehe) nie zaliczamy. 
Grunt, że w końcu się zresetowałam, bo ostatnie dwa tygodnie egzystowałam w wymiarze "studia-zjeść-praca-spać" i już trochę byłam wykończona. No dobra, nawet bardzo byłam wykończona, rzadko dostaję załamania nerwowego ze zmęczenia. Na szczęście już najgorsze za mną, teraz tylko dwa egzaminy w sesji - wiem tylko z jakich przedmiotów. Żyję sobie w radosnym wyparciu i poczuciu, że nie wywalą mnie, bo za bardzo by mnie to uszczęśliwiło i nie ma tak dobrze w życiu niestety. 
To miał być bardzo refleksyjny post, ale w sumie teraz tak myślę, że nie umiem być refleksyjna ostatnio, mam na to za dobry humor. 
Śnią mi się dalej dziwne rzeczy, przepierdoliłam w tydzień wypłatę, udajemy że wszystko jest okej.






Jezu, tyle się pozmieniało przez te dwa lata. Muszę się cofnąć w czasie i wpierdolić dawnej sobie, heh. Za głupotę. Teraz nie jestem jakoś wiele mądrzejsza, ale chociaż troszeczkę i to się liczy. 

piątek, 8 czerwca 2018

nie umiem wymyślać tytułów

I wanna hold you when I’m not supposed to
When I'm lying close to someone else
You're stuck in my head and I can't get you out of it
If I could do it all again
I know I'd go back to you

We never got it right
Playing and replaying old conversations
Overthinking every word and I hate it
'Cause it’s not me
And what’s the point in hiding?
Everybody knows we got unfinished business
And I'll regret it if I didn't say
This isn't what it could be


wtorek, 5 czerwca 2018

madness

Ostatnio egzystuję bardziej w moich snach niż w świecie realnym, budzę się tylko po to żeby zjeść. I tak nie bardzo mam co robić, wyczerpuję mój dzienny limit kroków na załatwianie ważnych spraw i nie zostaje absolutnie nic, więc z nudów śpię. 
Nie umiem opisać co mi się śni, bo pamiętam tylko urywki, ale wbrew pozorom to dobre sny. Przynajmniej w nich coś się dzieje.
No dobra, w moim życiu też się dzieje, ale nie to co bym chciała. Jak na razie mam zwichniętą kostkę, czekające egzaminy i brak motywacji do życia. I wiszące nade mną widmo praktyk. 
Cóż.