Leżę sobię w łóżku. Obok mnie śpi Niedźwiedź, który usiłuje nie dotknąć mnie nawet jednym paluszkiem bo mu za gorąco. Mi też gorąco, ale nie aż tak.
Zdarza mu się gadać przez sen. Co w sumie jest urocze.
Mam cudowne poczucie wolności, czeka mnie rozliczenie we wtorek i w końcu mam wymarzone wakacje. No nie do końca wakacje, bo pracuję, ale umarłabym z nudów siedząc cały czas w domu - w końcu Niedźwiedź też pracuje więc nie ma możliwości spędzać ze mną każdej chwilki. Jutro wypłata, mam nadzieję, że w sobotę Karol da się wyciągnąć na Trzebinię albo do Kato (mam przeraźliwa ochotę na Starbucksa i kanapkę z Subwaya - prawie jak w ciąży). Notabene - naoglądałam się ostatnio i naprzytulałam tyle noworodków, że włącza mi się instyknt macierzyński i muszę przypominać oszalałym hormonom, że nie. Definitywnie nie teraz. Jak teraz przerwę studia to już ich nie skończę. A w sumie to wypadałoby.
Nauczyłam się pływać ostatnio. Głównie dlatego, że innej opcji nie miałam, bo dno było jakieś 10 metrów pode mną, a ja bardzo nie chcę utonąć.
Ostatnio powiedziałam jednej z położnych, że wkurza mnie moje pismo bo wygląda jak u dziecka. Zanim powiedziała mi, że mam się cieszyć, bo czytelnie wypełniona dokumentacja to skarb, skomentowała też jednym zdaniem - "Ależ kotku, przecież ty jesteś jeszcze dzieckiem". W końcu ktoś kto to rozumie. Ogólnie większość położnych jest kochana, szczególnie te starsze. Dla nich jestem "kotkiem", "kochaniem", "słonkiem" albo "malutką". Pilnują, żebym jadła śniadanie, kupują mi lody, odpytują i pilnują, żebym miała ładnie wypełniony partogram. Moją faworytką jest pani Krysia, która uznała, że jestem trudnym przypadkiem bycia w gorącej wodzie kąpanym - nie przeszkodziło jej to w nauczeniu mnie od podstaw badania wewnętrzego, słuchania KTG tak żeby rozumieć i wytłumaczeniu WSZYSTKIEGO czego sobie akurat zapomniałam.
Jest też pani Kasia którą rozbawiałam do łez przynajmniej 3 razy w ciągu dyżuru i pani Asia, która w wolnych chwilach opowiadała mi o swoich najciekawszych momentach w pracy.
I tak najbardziej bawi mnie to, że jestem ulubienicą wszystkich pań salowych. Nie mam pojęcia skąd to się mogło wziąć, no może poza tym, że jak już załapałam rytm dnia w szpitalu to szłam im pomóc z odesłaniem posiłku, unikałam deptania po świeżo wytartej podłodze i biegałam 50 razy dziennie do laboru. Tak więc całkiem dobrze wspominam te praktyki.
Teraz przyda mi się trochę oddechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz