Nie pisałam, bo pracowałam i byłam zbyt zmęczona życiem. Dzisiaj mogę, bo jutro i tak mam tylko pedagogikę a potem nic. Jestem bardzo podekscytowana faktem, że może za niedługo przeszkolą mnie na kasę.
Kończy się semestr i coraz więcej jest memów o sesji depresji, a ja sama nie wiem czy to takie tragiczne bo mam dwa egzaminy i w zasadzie nic poza tym. Nie mam czym się martwić.
Plusem pracy jest to, że nie mam czasu myśleć i poznałam różne fajne osoby. Poza tym zwykle zasypiam od strzała. No teraz nie, ale teraz to uznałam, że nie mam nic lepszego do roboty i mogę napisać.
Jest mi bardzo głupio jak czytam komentarze ludzi na temat akcji ratunkowej w Himalajach i marudzą, że albo
a) po co oni tam wchodzili, nie mogli siedzieć na dupie, hur dur???
b) czemu nie próbowali ratować Tomka, mają krew na rękach, hurr durr!!!
Sama nie wiem którzy mnie bardziej wkurwiają, boże, jak można być tak ograniczonym.
Mam zegarek pierwszy raz od podstawówki i to dość dziwne - fajne ale dziwne. W sensie - bo ja ogólnie nie lubię biżuterii czy tam właśnie zegarków, bo niepotrzebnie ograniczają mi swobodę ruchów i się haczą, przeszkadzają etc. No ale w pracy muszę mieć, a przynajmniej przydaje się bardzo, więc zakupiłam sobie taki za trzy dyszki i dzisiaj chodziłam dumna i zadowolona. Trochę dzieciuch ze mnie, ale chyba jestem lubianym dzieciuchem więc jest okej.
Chciałabym napisać coś bardziej filozoficznego, ale ja ostatnio jestem otoczona prozą życia i nie bardzo wiem co. No dobra, ostatnio usłyszałam od zupełnie obcej osoby że widać po mnie moją marzycielską naturę. Złapałam niezłego mindfucka, bo moja marzycielska natura raczej nie jest gdzieś na wierzchu jak pracuję. Wtedy na tapecie jest ta do bólu konkretna natura.
Znowu pada, eh. Idę chyba spać, bo co mam robić.
niedziela, 28 stycznia 2018
wtorek, 23 stycznia 2018
hajs hajs
Czuję się na tyle dobrze, na ile można się czuć dzień po przyrżnięciu potylicą w ścianę. W sumie to się cieszę z tego nieoczekiwanego wolnego, ale płakać mi się chce na samą myśl o odrabianiu tego szajsu.
Planuję wydatki z pieniędzy, których nawet jeszcze nie mam ale módlmy się żebym miała. Najbardziej nie mogę doczekać się wakacji, Karol obiecał że pojedziemy nad morze. Kocham morze i już skaczę z radości, chociaż nie wiem czy nie wolę tego polskiego - bo nigdy nie byłam nad zagranicznym morzem, no ale przecież to się sprawdzi. Kwestia czasu. I może nawet w końcu polecę samolotem, to też byłoby super.
Z drugiej strony myślimy też o tym mieszkaniu razem, jestem jednocześnie podekscytowana i przerażona, bo nagle spadną mi na głowę wydatki, płacenie rachunków, robienie zakupów i gotowanie. Z tymi dwoma ostatnimi to jeszcze pół biedy, ale dwa pierwsze powodują u mnie nerwowe tiki. Ale poza tym, już sobie myślę jakie ładne rzeczy sobie kupimy do mieszkania i jakie dobroci będę gotować. W sumie to ciekawa jestem jak to wyjdzie wszystko.
Laptop zaraz wypali mi dziurę w udach, ale jestem zbyt zmęczona, żeby siedzieć przy kompie. Tak to chociaż leżę w wyrku. Ale bądźmy szczerzy, rzadko z niego korzystam, bo co mam z nim robić. Chyba tylko jak chcę obejrzeć jakiś film, czego też nie robię za często bo nie przepadam.
Czasem wraca gdzieś temat mojego byłego i zastanawiam się ile będzie się za mną wlokła jego osoba. Mam wrażenie, że to co zrobiliśmy było zatrzaśnięciem szafy do której wcześniej wrzuciło się cały bałagan walający się po podłodze i teraz wystarczy tylko fałszywy krok czy nieostrożne puknięcie w jej drzwi, żeby to wszystko wyjebało się na nas ze zdwojoną siłą. Bardzo tego nie chcę, dlatego nawet się do niej nie zbliżam, nie wymawiam jego imienia i udaję, że ten cały czas nigdy przenigdy nie miał miejsca.
Planuję wydatki z pieniędzy, których nawet jeszcze nie mam ale módlmy się żebym miała. Najbardziej nie mogę doczekać się wakacji, Karol obiecał że pojedziemy nad morze. Kocham morze i już skaczę z radości, chociaż nie wiem czy nie wolę tego polskiego - bo nigdy nie byłam nad zagranicznym morzem, no ale przecież to się sprawdzi. Kwestia czasu. I może nawet w końcu polecę samolotem, to też byłoby super.
Z drugiej strony myślimy też o tym mieszkaniu razem, jestem jednocześnie podekscytowana i przerażona, bo nagle spadną mi na głowę wydatki, płacenie rachunków, robienie zakupów i gotowanie. Z tymi dwoma ostatnimi to jeszcze pół biedy, ale dwa pierwsze powodują u mnie nerwowe tiki. Ale poza tym, już sobie myślę jakie ładne rzeczy sobie kupimy do mieszkania i jakie dobroci będę gotować. W sumie to ciekawa jestem jak to wyjdzie wszystko.
Laptop zaraz wypali mi dziurę w udach, ale jestem zbyt zmęczona, żeby siedzieć przy kompie. Tak to chociaż leżę w wyrku. Ale bądźmy szczerzy, rzadko z niego korzystam, bo co mam z nim robić. Chyba tylko jak chcę obejrzeć jakiś film, czego też nie robię za często bo nie przepadam.
Czasem wraca gdzieś temat mojego byłego i zastanawiam się ile będzie się za mną wlokła jego osoba. Mam wrażenie, że to co zrobiliśmy było zatrzaśnięciem szafy do której wcześniej wrzuciło się cały bałagan walający się po podłodze i teraz wystarczy tylko fałszywy krok czy nieostrożne puknięcie w jej drzwi, żeby to wszystko wyjebało się na nas ze zdwojoną siłą. Bardzo tego nie chcę, dlatego nawet się do niej nie zbliżam, nie wymawiam jego imienia i udaję, że ten cały czas nigdy przenigdy nie miał miejsca.
Zastanawiam się gdzie jest granica między byciem wybaczającym i wyrozumiałym, a byciem idiotą, ale albo jest tak płynna, że ja jej nie widzę, albo w ogóle jej nie ma.
Za moją podkładkę do myszki robi podręcznik z psychiatrii, czytam go sobie czasem do poduszki, samoświadomość jest kluczem do sukcesu a ja przecież staram się być bardzo świadoma i przynajmniej udawać, że mam życie pod kontrolą. Nie żeby coś, ale to nawet wygodne bo zawsze jest wymówka "ale starałam się okej??? o co chodzi".
Moja koszulka pachnie takim przyjemnym zapachem ciucha, który po praniu długo leżał w szafce pod innymi ciuchami. Nie wiem z czym on mi się kojarzy, ale jest super przyjemny i go bardzo lubię. Tak samo jak lubię zapach Karola, zapach tapicerki w aucie, zapach benzyny, kleju, spalenizny i morze. I ten zapach który wisi w powietrzu pod koniec lata, niby jeszcze jest ciepło ale już czuć że zbliża się jesień. Pewnie znalazłabym jeszcze parę(naście) tych zapachów, bo razem z piosenkami to jedna z rzeczy które najsilniej mi się kojarzą, ale na ten moment już nic nie przychodzi mi do głowy.
Dobra, nie mam siły dalej tworzyć, idę spać.
Dobra, nie mam siły dalej tworzyć, idę spać.
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Czemu jest mi smutno.
Nie mam pojęcia.
Kończa mi się tabletki i coraz częściej fantazjuję o wypychaniu ludzi z okien.
Mam wrażenie, że do niczego się nie nadaję, że jestem nie z tego świata. A w zasadzie, z żadnego świata nie jestem i to kwestia czasu kiedy upomni się o mnie to wielkie nic.
Na razie zakopuję się po uszy, a może i po czubek głowy w jedynej rzeczy z którą czuję się okej, chociaż dziwnie mi się czuć okej z rzeczą która jest powszechnie nieokej. Boże, tak bardzo nie umiem ostatnio spać. Schudłam dwa kilo, mimo że jem całkiem sporo. Między rzeczami których boję się panicznie są m.in. ośmiornice, meduzy i fakt, że przytyję.
Czasem dalej jestem bardzo zła w środku, zła i opuszczona i z poczuciem niesprawiedliwości. Jakbym miała wybrać słowo opisujące moje życie, to byłoby to wykrzyczane oskarżycielskim tonem "dlaczego?".
Sama nie wiem, usiłuję sobie ostatnio wklepać w mózg że to wszystko ma cel i sens i że będzie dobrze, musi być dobrze. Chyba na razie niezbyt w to wierzę, mimo że bardzo chcę. Oszaleję jeśli okaże się, że to nieprawda i wszystko może się jebać, bo tak czy siak jesteśmy tylko liśćmi na wietrze.
A co jeśli jesteśmy? I nie ma nic, ani przed, ani po, żadnego celu, żadnego sensu, albo sens który jest poza naszym pojmowaniem i gdzieś nam ucieka?
Czemu myślę o tym o wpół do 1 w nocy?
Nie mam pojęcia.
Kończa mi się tabletki i coraz częściej fantazjuję o wypychaniu ludzi z okien.
Mam wrażenie, że do niczego się nie nadaję, że jestem nie z tego świata. A w zasadzie, z żadnego świata nie jestem i to kwestia czasu kiedy upomni się o mnie to wielkie nic.
Na razie zakopuję się po uszy, a może i po czubek głowy w jedynej rzeczy z którą czuję się okej, chociaż dziwnie mi się czuć okej z rzeczą która jest powszechnie nieokej. Boże, tak bardzo nie umiem ostatnio spać. Schudłam dwa kilo, mimo że jem całkiem sporo. Między rzeczami których boję się panicznie są m.in. ośmiornice, meduzy i fakt, że przytyję.
Czasem dalej jestem bardzo zła w środku, zła i opuszczona i z poczuciem niesprawiedliwości. Jakbym miała wybrać słowo opisujące moje życie, to byłoby to wykrzyczane oskarżycielskim tonem "dlaczego?".
Sama nie wiem, usiłuję sobie ostatnio wklepać w mózg że to wszystko ma cel i sens i że będzie dobrze, musi być dobrze. Chyba na razie niezbyt w to wierzę, mimo że bardzo chcę. Oszaleję jeśli okaże się, że to nieprawda i wszystko może się jebać, bo tak czy siak jesteśmy tylko liśćmi na wietrze.
A co jeśli jesteśmy? I nie ma nic, ani przed, ani po, żadnego celu, żadnego sensu, albo sens który jest poza naszym pojmowaniem i gdzieś nam ucieka?
Czemu myślę o tym o wpół do 1 w nocy?
poniedziałek, 15 stycznia 2018
dziecko wojny
Znowu nie umiem spać. Jutro czeka mnie dniówka i nocka, mój masochizm nie zna granic jeśli chodzi o coś co da się skończyć jak najszybciej. Jakbym mogła to siedziałabym te 90 godzin w szpitalu bez przerwy, tylko po to, żeby mieć święty spokój jak najszybciej.
Karol spełnił swoje małe-duże marzenie i chyba cieszę się z tego tak samo jak on. Jedyne co mnie smuci, to fakt że zbliżają się jego urodziny, a ja najchętniej bym mu kupiła milion rzeczy - tylko że nie mam grosza przy dupie. No dobra, 5 złotych w skarbonce. To nie wystarczy, definitywnie. To znaczy - jemu by wystarczył kebab i seks, tak naprawdę. Ale ja chcę mu dać coś super fajnego - nie żeby seks ze mną nie był zajebisty, bo jest, heh.
Bardzo się boję przyszłego weekendu i tego jak bardzo może mnie zaboleć to co mogę zobaczyć. Mam nadzieję, że mnie to ominie, bo zaczyna brakować mi lekarstw, a do lutego jeszcze trochę czasu. Już odczuwam zejście z dawki, ale musiałam, bo by mi brakło, a to by było dużo gorsze. W sumie przeraża mnie to jak bardzo jestem od nich zależna i jak bardzo komfortowo mi w stanie obojętności. Komu by nie było, prawdę mówiąc. To ma plusy i minusy, ale w zasadzie jest okej, bo pozytywne odczucia się przebijają bardziej niż negatywne więc raczej nie odpierdalam, ale nie jestem też zombie.
Karol spełnił swoje małe-duże marzenie i chyba cieszę się z tego tak samo jak on. Jedyne co mnie smuci, to fakt że zbliżają się jego urodziny, a ja najchętniej bym mu kupiła milion rzeczy - tylko że nie mam grosza przy dupie. No dobra, 5 złotych w skarbonce. To nie wystarczy, definitywnie. To znaczy - jemu by wystarczył kebab i seks, tak naprawdę. Ale ja chcę mu dać coś super fajnego - nie żeby seks ze mną nie był zajebisty, bo jest, heh.
Bardzo się boję przyszłego weekendu i tego jak bardzo może mnie zaboleć to co mogę zobaczyć. Mam nadzieję, że mnie to ominie, bo zaczyna brakować mi lekarstw, a do lutego jeszcze trochę czasu. Już odczuwam zejście z dawki, ale musiałam, bo by mi brakło, a to by było dużo gorsze. W sumie przeraża mnie to jak bardzo jestem od nich zależna i jak bardzo komfortowo mi w stanie obojętności. Komu by nie było, prawdę mówiąc. To ma plusy i minusy, ale w zasadzie jest okej, bo pozytywne odczucia się przebijają bardziej niż negatywne więc raczej nie odpierdalam, ale nie jestem też zombie.
Z pozytywów - zdałam anestezjologię na 4.5. Co prawda głosik w głowie mówi - "A dlaczego nie 5?" ale każę mu się zamknąć i pamiętać, że to i tak dobrze jak na mnie i moją motywację. Kolejną pozytywną rzeczą jest to, że kupiłam sobie cudowną sukienkę mieniącą się jak nocne niebo w lecie. Jeszcze nie wiem gdzie ją założę, ale wyglądam w niej niewinnie i jeszcze młodziej (a wspominałam że ostatnio noszę XS?). Usłyszałam dziś od Karola bardzo uroczy komplement - to się rzadko zdarza, jego komplementy zwykle są czymś w rodzaju "jesteś kupą. ale ładną kupą.". Oh well. Nie jestem lepsza. Chociaż ja na niego patrzę z takimi serduszkami w oczach, że to aż nieprawdopodobne. Jest śliczny i dalej nie dowierzam, że w ogóle się mną zainteresował. A tu proszę, już tyle czasu razem.
Chętnie bym sobie zrobiła taki tatuaż, albo podpisała specjalne oświadczenie, ale oczywiście w naszym cudnym kraju się tego nie praktykuje. Paranoja. Nie rozumiem ludzi dla których liczy się życie samo w sobie, ale już jego jakość nie. Lepiej żyć i cierpieć bez szans na poprawę niż nie żyć wcale. Fałszywy humanitaryzm? Nie wiem zresztą, nie pamiętam czy to słowo miało takie znaczenie, nie mam też ochoty robić o tej porze reasearchu. Jak coś to nie bijcie.
Zresztą, kto to w ogóle czyta...?
A zresztą, nieważne. Może to i lepiej że nikt.
Wracając do tematu reanimacji - nie wiem czemu ludzie dalej boją się śmierci i ciągną to na siłę. Dla mnie to paskudne. Rozumiem, że śmierć jest straszna jako sam koncept, nie wiemy co jest potem, opuszczamy wszystko co znajome, nie wiadomo czy bardziej optymistyczna jest opcja, że coś tam jest potem, czy że nic nie ma i się rozpływamy. Jako bliscy zmarłego tracimy kochaną osobę. Tak, to jest dość bolesny koncept. Ale do cholery, to tak nie działa. Nie rozymiem trzymania kogoś na siłę na tym łez padole. Niektórym się już nie da pomóc, chyba że dając im odejść bez dodatkowego cierpienia. To egoistyczne. Pod płaszczykiem "ratowania" i "trzymania przy życiu" kryje się nasz własny lęk przed tym jak będzie kiedy tej osoby juź z nami nie będzie.
Dla mnie świadomość śmierci jest bardzo pocieszająca. Mówię o mojej własnej śmierci, bo śmierć bliskich mnie przeraża jak chyba każdego. Najbardziej się boję śmierci dziadka i mojego psa. To też brzmi paskudnie.
Chyba ogólnie według przyjętych norm jestem paskudnym człowiekiem. Nie czuję się z tym źle, biorąc pod uwagę fakt, że po prostu wszystko mi jedno. Bliscy wiedzą jaka jestem i skąd się to bierze.
Moja mama dalej nie rozumie czemu lubię oglądać martwych ludzi - ale szczerze? Sama tego nie rozumiem. Poza tym, że budzą we mnie ciekawość. Zasadniczo rzecz biorąc - właśnie zbliża się sesja a ja nawypożyczałam bardzo dziwną ilość podręczników do medycyny sądowej. Nie, nie mam nic nawet zbliżonego do niej w programie studiów. Położna grzebiąca w martwych ludziach źle sie kojarzy. Chyba. Tak czy siak - wszystko mi jedno.
czwartek, 11 stycznia 2018
unicorns and goodbyes
Dziś usłyszałam, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu.
Jeśli dla kogokolwiek właściwym jest miejsce w którym żegnasz się z małym człowieczkiem, który nie miał szansy stać się dużym człowieczkiem.
I tak dobrze, że zrobiłam to ja, po swojemu - spokojnie, bez obrzydzenia i pośpiechu.
Nie wstrząsnęło to mną tak jak chyba powinno, chociaż nie wiem dlaczego powinno. Śmierć jest naturalna, co prawda ta akurat była cholernie ironiczna i brzydka.
Niczyja wina.
"Nie można się tym tak przejmować"
"Ale ja bym się przejmowała. Dlatego ja wolę pracować z żywymi"
Pada marznący deszcz, a ja dopiero wstałam. Śniło mi się, że kupiłam sobie konia, nie wiem po co mi koń, ale w porządku. Siedzę w moich paputkach-jednorożcach i w bluzie z jednorożcem, którą dziś odebrałam. Pizga złem, ale muszę tu w końcu wywietrzyć. Jeszcze jutro jedne zajęcia, a potem nocka i chwilę odpocznę. Wolę jednak spać w dzień niż w nocy.
W sobotę lekarz, znowu głupio się przyznać że nie brałam lekarstw - żeby je brać trzeba jeść normalne posiłki co najmniej trzy razy dziennie, a u mnie to niewykonalna abstrakcja. Chciałabym już wakacje, mieć normalną pracę a nie te cholerne praktyki gdzie dostajesz zjebkę za wszystko, a do tego harujesz za darmo. To wszystko chyba jest mocno nie dla mnie, odnoszę wrażenie że ja nigdzie do końca nie będę pasować, w niczym się nie widzę tak na dobrą sprawę. No poza jedną rzeczą, ale też się boję że mi się szybko znudzi.
Plus dodatni uczelni medycznej to definitywnie ilość podręczników do medycyny sądowej, jaką jestem w stanie zdobyć w bibliotece. Plus ujemny jest taki, że nie masz czasu tego czytać. Żart - ja się i tak prawię nie uczę. Nie no, staram się.
Jeśli dla kogokolwiek właściwym jest miejsce w którym żegnasz się z małym człowieczkiem, który nie miał szansy stać się dużym człowieczkiem.
I tak dobrze, że zrobiłam to ja, po swojemu - spokojnie, bez obrzydzenia i pośpiechu.
Nie wstrząsnęło to mną tak jak chyba powinno, chociaż nie wiem dlaczego powinno. Śmierć jest naturalna, co prawda ta akurat była cholernie ironiczna i brzydka.
Niczyja wina.
"Nie można się tym tak przejmować"
"Ale ja bym się przejmowała. Dlatego ja wolę pracować z żywymi"
Pada marznący deszcz, a ja dopiero wstałam. Śniło mi się, że kupiłam sobie konia, nie wiem po co mi koń, ale w porządku. Siedzę w moich paputkach-jednorożcach i w bluzie z jednorożcem, którą dziś odebrałam. Pizga złem, ale muszę tu w końcu wywietrzyć. Jeszcze jutro jedne zajęcia, a potem nocka i chwilę odpocznę. Wolę jednak spać w dzień niż w nocy.
W sobotę lekarz, znowu głupio się przyznać że nie brałam lekarstw - żeby je brać trzeba jeść normalne posiłki co najmniej trzy razy dziennie, a u mnie to niewykonalna abstrakcja. Chciałabym już wakacje, mieć normalną pracę a nie te cholerne praktyki gdzie dostajesz zjebkę za wszystko, a do tego harujesz za darmo. To wszystko chyba jest mocno nie dla mnie, odnoszę wrażenie że ja nigdzie do końca nie będę pasować, w niczym się nie widzę tak na dobrą sprawę. No poza jedną rzeczą, ale też się boję że mi się szybko znudzi.
Plus dodatni uczelni medycznej to definitywnie ilość podręczników do medycyny sądowej, jaką jestem w stanie zdobyć w bibliotece. Plus ujemny jest taki, że nie masz czasu tego czytać. Żart - ja się i tak prawię nie uczę. Nie no, staram się.
środa, 10 stycznia 2018
niusy z porodówki
Jesteśmy sfrustrowane, śpiące i nic nam się nie chce. Mam wrażenie, że zaliczę zgona i zasnę tam gdzie siedzę. Nic się nie rodzi, tzn rodzi się ale nie nam, więc składamy ligninę.
Trochę to beznadziejne, ale nawet w zasadzie się nie zastanawiam, mam w perspektywie jeszcze dwie dniówki i nockę. W tym momencie jest mi wszystko jedno i po prostu chcę iść spać.
Trochę to beznadziejne, ale nawet w zasadzie się nie zastanawiam, mam w perspektywie jeszcze dwie dniówki i nockę. W tym momencie jest mi wszystko jedno i po prostu chcę iść spać.
Czuję się jak dziecko wojny, Anita plecie mi warkocze żeby włosy nie zawadzały mi w pracy, nie żebym się przepracowywała czy coś. Zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę chciałabym mieć dziecko, to w zasadzie dość egoistyczne - ściąganie kogoś na ten świat żeby się męczył, bo chcemy mieć mały miks genów naszych i ukochanej osoby. Albo niekoniecznie ukochanej, ale tej która ostatni raz wsadziła w nas bolca. I niekoniecznie chcemy... No dobra, nieważne. Grunt, że pewnie wychowam małego nihilistę i cynika. Aaaaale, z drugiej strony moi rodzice nie chcieli mnie tak wychować, a i tak im tak wyszło. Niczyja wina chyba, po prostu miałam być potworkiem i już.
Dziewczyny nazywają mnie "promyczkiem" - oczywiście to sarkazm, ledwo potrafię zdobyć się na uśmiech, szczególnie wstając koło 5, będąc głodnym, zziębniętym i opieprzanym za użycie słowa "papiery" zamiast "dokumenty". Psiamać cholera.
Nawet darowałam sobie udawanie, że jestem normalna czy coś w tym rodzaju, chyba wszyscy z bliższego otoczenia już przywykli do moich mniejszych i większych zawirowań - mama tylko pyta, czy na pewno nie planuję nikogo zamordować. Ale mama mnie po prostu kocha i nie chce mnie odwiedzać za kratami.
Ostatnio nie czytam książek. W sensie czytam, ale takie nijakie, bezsmakowe, wyprane z emocji. Najczęściej biografie czy coś, co nie spowoduje u mnie stresu i napięcia. Przez co zalega mi na stoliczku nocnym książek sztuk dziewięć, z czego dwie napoczęte. I tak co wieczór leżę zirytowana, bo nie mam co robić, nie umiem spać, ale nic innego też nie chcę robić, optymalne chyba byłoby przestanie istnieć. To byłoby spoko. Niestety niewykonalne.
Z okna widzę parking szpitalny, nic ciekawego, ale przynajmniej to nie zakład pogrzebowy. Troszkę mało trafione, biorąc pod uwagę że widać go z okien oddziału ginekologii onkologicznej. Pocieszające. Nie rozumiem ludzi którzy kurczowo trzymają się życia, ale z drugiej strony - oni nie rozumieją mnie. Zresztą nic dziwnego, to nie jest typowe dla dwudziestolatki. Całkiem zdrowej zresztą.
Nie rozumiem dlaczego mam te dwadzieścia lat i nadal piszę bloga. Kolejnego zresztą. Poprzednie zaginęły w mrokach historii (i bardzo dobrze). W sumie to nie przyjmuję dalej zbytnio do wiadomości faktu, że mam dwadzieścia lat, a nie dalej szesnaście, bo tak się czuję. Tylko, że mogę legalnie się alkoholizować, palić fajki i prowadzić samochód. Prawdę mówiąc dojrzalsza chyba byłam mając te szesnaście lat, ale byłam też bardziej nieszczęśliwa i samotna, więc wychodzi na plus.
Uświadomiłam też sobie jak bardzo samotna byłam przez ostatnich kilka lat, to beznadziejne, otaczały mnie tłumy ludzi a ja nigdy nie miałam do kogo się zwrócić. Najpaskudniejsze uczucie bezradności jakie przeżyłam.
niedziela, 7 stycznia 2018
New Year, New Me?
Żartuję. Musiałabym ocipieć. Tzn fakt faktem - trochę się zmieniłam. Ale to bardzo dobrze. Jestem teraz o niebo szczęśliwsza, nie mam pojęcia czy to tabletki czy pozbycie się toksycznych osób które mnie wykorzystywały. Nie mówię, że nigdy mi ich nie brakuje i niezbyt mam żal, niech im ziemia lekką będzie - i niech ich ludzie traktują lepiej, niż oni potraktowali mnie. To nie zmienia faktu, że ulżyło mi dość mocno, a otaczają mnie osoby które stoją za mną murem tak czy siak. Dalej mi dziwnie, że nie muszę się już cenzurować i zastanawiać, jak moja kolejna decyzja się spodoba.
Poza tym Karol to bardzo cudowna osoba. Bratnia dusza? Nie wiem, ostrożnie używam takich określeń od pewnego czasu, ale po prostu mi z nim dobrze. Nie kłócimy się, bo nie mamy o co. Nie jesteśmy zazdrośni, bo nie mamy powodów. Równie dobrze spędza nam się czas osobno co razem. Zawsze mamy o czym pogadać. Pomilczenie też brzmi w porządku. Także tego, oby jak najdłużej nie?
Mam wrażenie, że ostatnio wychodzę z siebie i staję obok. Trudno mi wyjaśnić to poczucie. Czuję się bardzo wolna w środku. Nie czuję już takiej presji, żeby robić coś co komuś odpowiada. Moja własna mama przestała się chyba tak przejmować moją dziwnością. Swoją drogą - ja naprawdę jestem dziwna. Nie, że mam syndrom specjalnego płateczka śniegu, im częściej słyszę od kogoś że "ej, mam podobnie" tym lepiej się czuję. Znaczy - jakbym usłyszała coś co siedzi mi w głowie coraz mocniej od kogoś innego, to chyba bym się przeraziła. Jakoś bardziej komfortowo mi ze świadomością, że siebie chociaż znam na tyle dobrze i nie muszę się obawiać. Oswoiłam się też z tymi nożami w plecach, uwierają czasem ale w końcu dojdę do tego, żeby je wyjąć i oddać właścicielom. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni nie? To oni tworzą potwora, sami sobie będą winni. Chociaż tak jak mówię - nie mam zbytnio żalu, karma wraca. I wróci, ja to wiem, myślę że oni też są świadomi.
Dziwnie doświadczyć wypalenia zawodowego na drugim roku studiów. Prawda jest taka, że ja się do tego może nie że nie nadaję, bo mam opanowanie które jest niezbędne, ale nie dostarcza mi to wrażeń, które muszą być. Choćby po to, żeby utrzymać moje zainteresowanie. Przez wrażenia rozumiem pewną ilość makabry, którą lubię widzieć. Brzmi okropnie, wiem wiem. Nie jest ani w połowie tak straszne, tak naprawdę. Nie wiem skąd mi się to wzięło, po prostu to jest dla mnie w jakiś sposób uspokajające. Kurde, nie lubię ostatnio funkcjonować w języku polskim, jakoś ten angielski mi się wszył, wiele rzeczy jest mi łatwiej wyrazić. Może dlatego tak bardzo lubię rozmawiać z Patrykiem, on rozumie, on wie.
Z drugiej strony bardzo terapeutyczne jest dla mnie zapadnięcie się w dziecinność. Kapcie jednorożce, pluszowy jamnik, setny komplet naklejek (+10 do fajności jeśli są w klimacie Star Wars) i dużo różowych rzeczy. Nadrabiam za okres, kiedy na siłę chciałam i musiałam dorastać. Myślę, że gdzieś w tym siedzi cały mój urok i cała moja siła. Połowa mnie to pojeb a połowa to dziecko. Moja fascynacja śmiercią zszywa te dwie połowy jakoś w całość, mimo że wydaje się to zgrzytać to jednak tworzy jakąś taką całość, która daje tą niepowtarzalną mnie.
Let the past die. Kill it if you have to.
Poza tym Karol to bardzo cudowna osoba. Bratnia dusza? Nie wiem, ostrożnie używam takich określeń od pewnego czasu, ale po prostu mi z nim dobrze. Nie kłócimy się, bo nie mamy o co. Nie jesteśmy zazdrośni, bo nie mamy powodów. Równie dobrze spędza nam się czas osobno co razem. Zawsze mamy o czym pogadać. Pomilczenie też brzmi w porządku. Także tego, oby jak najdłużej nie?
Mam wrażenie, że ostatnio wychodzę z siebie i staję obok. Trudno mi wyjaśnić to poczucie. Czuję się bardzo wolna w środku. Nie czuję już takiej presji, żeby robić coś co komuś odpowiada. Moja własna mama przestała się chyba tak przejmować moją dziwnością. Swoją drogą - ja naprawdę jestem dziwna. Nie, że mam syndrom specjalnego płateczka śniegu, im częściej słyszę od kogoś że "ej, mam podobnie" tym lepiej się czuję. Znaczy - jakbym usłyszała coś co siedzi mi w głowie coraz mocniej od kogoś innego, to chyba bym się przeraziła. Jakoś bardziej komfortowo mi ze świadomością, że siebie chociaż znam na tyle dobrze i nie muszę się obawiać. Oswoiłam się też z tymi nożami w plecach, uwierają czasem ale w końcu dojdę do tego, żeby je wyjąć i oddać właścicielom. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni nie? To oni tworzą potwora, sami sobie będą winni. Chociaż tak jak mówię - nie mam zbytnio żalu, karma wraca. I wróci, ja to wiem, myślę że oni też są świadomi.
Dziwnie doświadczyć wypalenia zawodowego na drugim roku studiów. Prawda jest taka, że ja się do tego może nie że nie nadaję, bo mam opanowanie które jest niezbędne, ale nie dostarcza mi to wrażeń, które muszą być. Choćby po to, żeby utrzymać moje zainteresowanie. Przez wrażenia rozumiem pewną ilość makabry, którą lubię widzieć. Brzmi okropnie, wiem wiem. Nie jest ani w połowie tak straszne, tak naprawdę. Nie wiem skąd mi się to wzięło, po prostu to jest dla mnie w jakiś sposób uspokajające. Kurde, nie lubię ostatnio funkcjonować w języku polskim, jakoś ten angielski mi się wszył, wiele rzeczy jest mi łatwiej wyrazić. Może dlatego tak bardzo lubię rozmawiać z Patrykiem, on rozumie, on wie.
Z drugiej strony bardzo terapeutyczne jest dla mnie zapadnięcie się w dziecinność. Kapcie jednorożce, pluszowy jamnik, setny komplet naklejek (+10 do fajności jeśli są w klimacie Star Wars) i dużo różowych rzeczy. Nadrabiam za okres, kiedy na siłę chciałam i musiałam dorastać. Myślę, że gdzieś w tym siedzi cały mój urok i cała moja siła. Połowa mnie to pojeb a połowa to dziecko. Moja fascynacja śmiercią zszywa te dwie połowy jakoś w całość, mimo że wydaje się to zgrzytać to jednak tworzy jakąś taką całość, która daje tą niepowtarzalną mnie.
Let the past die. Kill it if you have to.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)

















