Moja chrzestna miała na tablicy korkowej różowe pineski w kształcie serduszek.
Na wannie w domu na wsi stała duża figurka z Lego (kiedyś była pojemnikiem na płyn do kąpieli) - kosmonauta. Nazwałam go Panem Gagarinem po tym jak tata opowiedział mi o kosmonautach. Pan Gagarin prawdopodobnie jest gdzieś w pudłach z moimi zabawkami do dziś.
Nigdy nie miałam ulubionego pluszaka - moją ulubioną zabawką był nadmuchiwany pies. Siostra mi go przegryzła kiedy zaczęła ząbkować.
Mieliśmy z dziadkiem A. policzone wszystkie budki dla ptaków w parku.
Moja mama namiętnie ubierała mnie w kapelutki i sukieneczki. Do pewnego momentu - aż się zorientowała, że tego nie cierpię.
Miałam ulubioną żółtą koszulkę z królikiem - była tak wytarta i zmechacona, że chodziłam w niej tylko po placu, a babcia regularnie groziła że ją spali. Potem była koszulka z Kaczorem Donaldem.
Uwielbiałam siedzieć z ojcem w piwnicy i rozpalać w piecu, albo siedzieć w kamerliku i wbijać gwoździe. Kiedyś zbudowaliśmy razem karmnik.
Na strychu przy oknach leżało mnóstwo muszych truchełek - jakimś cudem wlatywały tam stadnie i nie umiały się wydostać. Zawsze mnie to fascynowało. I panicznie bałam się świętej panienki stojącej w rogu strychu.
Babka miała zabawkowego Rumcajsa i kolorowe żarówki - nie wiem czy dalej je ma, ale kiedyś przy lepszym humorze dawała mi się nimi pobawić. Ma też książkę z bajkami, która jest stara, zawilgocona i się rozpada, ale znam je wszystkie na pamięć.
Babi miała klasery ze znaczkami. Czy je ma do dziś - też nie wiem, zapewne tak. I zabawkowe pianinko z pozytywką.
Ciocia C. ma w kryształowym pojemniczku migdały. Kiedy byłam mała, pracowała w piekarni naprzeciw swojego mieszkania. Nieraz widziałam ją z okien.
Dziadek A. liczył ze mną taksówki z okien, a znak wskazujący nakaz zjazdu na prawy pas był dla nas patelnią. Prawie się popłakałam, kiedy dowiedziałam się, że ją usunęli.
Drugi dziadek ma inaczej na imię - teoretycznie. Dla mnie zawsze był dziadkiem Adolfem. Kiedy miałam 6 lat, wytłumaczył mi jak wygląda szubienica. I do czego służy.
Tata ma stary, rozklekotany motorower Rometa w chlewiku (Tak, w chlewiku. Ale świń już tam nie ma. Pamiętam, że kiedyś były tam kury.). Kiedy byłam mała jeździliśmy na nim pod las po jeżyny. Dzisiaj sama mogę na nim jeździć - ale dalej nie umiem go utrzymać.
W naszym ogródku kiedyś rósł duży orzech - strzelałam do jeszcze zielonych orzechów z łuku. No, dopóki babcia się nie zorientowała. Wtedy już nie.
Koło mojej "piaskownicy" (żart, to była po prostu kupa piachu do celów bardziej budowlanych, otoczona pustakami. Jak akurat nikt go nie potrzebował to się w nim bawiłam. Czasem obok była jeszcze kupa żwiru) stała wanna z wapnem gaszonym. Do dziś myślę jak udało mi sie nie wypalić sobie oczu. Obok stała też beczka ze smołą. Kiedyś utopiło się w niej jakieś zwierzątko.
Udało mi się też nie wpaść do studni.
Ani do kanału w garażu
Ani nie odciąć sobie palców piłą do drewna stojącą w stodole.
Babka ma w sypialni "cieliki". Dywany z oprawionej skóry cielaczka. Fun.
Jadłam często marchewki jeszcze z ziemią - bo były wyciągnięte z grządki i lekko spłukane.
U koleżanki skakałyśmy po stercie żelastwa. Jak dziś o tym myślę, to widzę tylko stertę drutów czekającą na to, żeby ktoś nieuważnie się nabił okiem. Albo brzuchem. Nic się nie stało.
Dziadek A. piecze najlepsze bezy na świecie. I robi torty bezowe. Zrobił mi też hantelki na tokarce. A w dzieciństwie nieskończoną ilość drewnianych zabawek.
Na klatce schodowej przy Burggasse zawsze pachnie tak samo. Ze ścian patrzą na mnie te same płaskorzeźby z amorkami. Winda dalej jest ta sama co lata temu - z numeracją zaczynającą się od E, poprzez M, przez 1, 2 i 3, kończąca się na H. Kiedyś wysiadałam na M, teraz na 2. Żeby zobaczyć z okna ukochany drogowskaz muszę się wychylić.
Kiedy coś nabroiłam, mama mówiła że będzie "ręka, noga, mózg na ścianie, a oczy na widelcu".
Mając 9 lat obejrzałam razem z nią Omen. Tak mnie zainteresował temat trzech szóstek, że przeczytałam potem całą Apokalipsę św. Jana.
Zdarzało mi się odrabiać lekcje przy świeczkach, bo złomiarze zakosili ileśtam metrów drutu. Nie pytajcie jak. Prądu nie było... dłuższy czas. Zresztą często go nie było.
Luźny strumień wspomnień. Pamiętam zadziwiająco dużo. Im bardziej zagrzebuję w pamięci nowe wydarzenia, tym bardziej odkopuję stare. To chyba okej.
To ja. Lat... może ze trzy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz