niedziela, 4 lutego 2018

biały zając

Na białego zająca trafiłam zupełnie przypadkowo, ale jednocześnie od razu zorientowałam się, że coś w tym musi być. Zbieżność osób i nazwisk nie jest przypadkowa, czy coś w tym rodzaju. Oczywiście.
Jestem białym zającem, jestem Rudą, jestem Mirajcem, jestem Kotem, jestem Promykiem, a w mojej głowie jestem milionem innych osób.
Jest 4 nad ranem, a ja znowu myślę o tym, myślę tylko o tym, zawsze. Śni mi się to po nocach, właściwie tylko to mi czasem pomaga się zorientować, że to był sen. Gorzej, kiedy tego elementu nie ma i nagle sama nie wiem, czy to wyśniłam czy widziałam w całości. Moje sny są raz dziwne, raz mniej - nie wiem czy to wina magicznych pigułek szczęścia, czy po prostu tego, że coś z tyłu głowy dalej mi się obija.
Nie umiem stawiać kresek i kropek, zamykać rozdziałów i nie wracać.
Do ludzi wracam jak do książek, co jakiś czas, po to żeby poczuć się jak w domu, pośmiać, popłakać i przypomnieć sobie o co w tym wszystkim właściwie chodzi. Chociaż jest jedna książka, którą najchętniej bym wyrzuciła, spaliła, zrobiła cokolwiek byle tylko nie kłuła mnie swoją obecnością - ale nikt inny tego za mnie nie zrobi, a ja nie umiem na nią patrzeć i nawet nie chcę.
Dalej zastanawiam się, co by było jakbym znalazła się przy oknie ten ułamek sekundy wcześniej, może to wszystko byłoby inaczej i już by mnie to nie interesowało, może ktoś inny zostałby ze złamanym sercem. Minimalizacja strat, zamiast kilku osób opłakujących kogoś jest jedna. Z jednej strony ta minimalizacja strat wydaje się logiczna, a z drugiej - jak się nie obrócisz, dupa i tak z tyłu. Ktoś widocznie musi płakać. Nigdy nie rozumiałam tego braku litości - ty płacz, bo my nie chcemy płakać za tobą. Z drugiej strony - mam nadzieję, że to wszystko ma swój cel, nie ma tego złego, blah blah blah. Efekt motyla i te sprawy. A może po prostu oszczędzono komuś zdrapywania moich pozostałości z tarasu. W końcu trzeba patrzeć na pozytywy.
Pamiętam mój wpis z pamiętnika z tamtego okresu, padał wtedy śnieg, ale taki bez przekonania, który nie wiedział czy topnieć czy nie i zbierał się na oknach w postaci zupowatej brei. Koszmar kierowców. Ja myślałam (i pisałam) o tym, czy będzie osadzał się na wierzchu mojej krwi czy rozpływał się razem z nią. I czy będzie mi jeszcze zimno czy nie. W końcu nie sprawdziłam, nie wiem czy to zrobię, chyba nie. Jestem starsza i mądrzejsza, przerobiłam te tematy wzdłuż i wszerz. Arya Stark recytowała sobie przed snem listę przyszłych ofiar, a ja recytuję sobie wszystkie sposoby na jakie mogłabym się uśmiercić. Nieszkodliwa mania, jak zbieranie naklejek. Tylko ludzie dziwnie patrzą.
Chociaż jak tak patrzę - nie wiem czemu miało to służyć, bo na pewno mnie nie złamało. Jestem jak ta młoda gałązka drzewa, którą odsuwasz, żeby przejść i wtedy się ugina, ale zaraz wraca na swoje poprzednie miejsce i jak nieuważnie ją puścisz to osoba za tobą dostanie nią w mordę. Albo ty sam, jak za wcześnie puścisz. To bardzo dobra metafora. Dużo osób już się na tym przejechało. Może kiedyś stwardnieję i wtedy komuś się uda, ale mam nadzieję że nie dojdę do tego etapu.
Największym moim wrogiem jestem ja sama

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz