7.20 to nienajlepsza pora na wstawanie w sobotę, aczkolwiek Karmel uznał inaczej. W tej sytuacji nie ma wyjścia, przetarłam zapuchnięte oczy i ziewając wciągnęłam na siebie za dużą bluzę. Za oknem widziałam tylko chmury. Tyle z wiosennej pogody.
Karmel chyba nie podzielał mojego niezadowolenia z wczesnej pobudki i dreptał radośnie. Jego uszy podskakiwały, robiąc tradycyjne, urocze "kłap kłap". Aura okazała się mniej nieprzyjemna, niż zdawało mi się patrząc przez okno. Wiatr przepędzał stalowosine chmury nad moją głową, ale było względne ciepło.
- Okej - mruknęłam, bardziej do siebie niż do Kamela - dziś masz dzień dziecka.
Wyjątkowo możemy przejść się dalej. Rano zwykle unikałam długich spacerów, może dlatego, że zwykle marzyłam o powrocie do łóżka. Ruszamy błotnistą ścieżką wzdłuż nasypu kolejowego. Kiedyś na jej końcu była łączka, teraz płot za którym znajdował się plac budowy.
Oddycham głęboko. Ta pogoda naprawdę mi odpowiadała. Dopóki nie spadłby deszcz. Zerknęłam na przykurzone czubki adidasów uświadamiając sobie nagle, że mają niecałe dwa lata. Wydawało mi się, że od tamtej wiosny minęły wieki.
Syrena przejeżdżającego pociągu sprawiła, że Karmel podskoczył i rozejrzał się uważnie.
- Klusko, to tylko pociąg. Zachowujesz się jakbyś mieszkał tu od wczoraj.
Porusza uchem i zerka w moim kierunku. Na taką odpowiedź mogę liczyć. Zwykle to i tak wystarczająco. On wie i ja wiem.
Przyśpiesza krok i drepcze z nosem przy ziemi, a ja podążam za nim. Mijamy kolejny blok.
- Chcesz jeszcze czy wracamy?
Kolejny ruch ucha. Zmienia kierunek i rusza w stronę domu. Uf. Jak na razie udało nam się nie spotkać żadnego psa, ale moja radość jest ulotna. Z naprzeciwka zmierza bardzo mały york ze swoim bardzo dużyn właścicielem. Karmel napręża smycz i praktycznie się kładzie w oczekiwaniu. No tak, dalej się zastanawia czy to towarzysz zabawy czy bardziej zwierzyna łowna.
- Nie, nie, nie. To pies, zobacz. Tylko taki malutki.
Tak jakby on sam był gigantem. A nie jest, jest pulchniutki i okrąglutki, ale dalej dość mały. Zerkam na yorka i oceniam, że byłby na dwa kłapnięcia pyskiem. Jego właściciel chyba też to widzi i zmienia trasę. Bardzo prawidłowo. To nie jest pora na szarpanie się z Karmelem, który siły ma prawie tyle co ja.
- Chodźże do domu, Ola czeka.
Ola to dla niego taki sam autorytet jak ja. Wystarczy jedno jej spojrzenie, żeby Karmel położył się na plecy i potulnie udawał, że nic nie nabroił. W dzieciństwie reagowałam na to spojrzenie podobnie. Na słowo "Ola" reakcja jest natychmiastowa. Pazurki robią teraz szybkie "taptaptap" po płytkach chodnikowych. Przyspieszam razem z nim, zatrzymujeny się dopiero przy drzwiach od klatki. Czekam, jakiś zapach w powietrzu go zaintrygował i Karmel węszył, marszcząc nosek. To był ten lepszy rodzaj marszczenia się. Gorszy miał miejsce kiedy coś mu nie spasowało i zwykle po nim następowało kłapnięcie zębami. Jak na małego pieska, zęby miał imponujące. Opieram się o szklane drzwi
- Juuuuż?
Spogląda na mnie i znam odpowiedź. "No weeeź, czekaj". Nasza komunikacja polega na moim strzępieniu języka i jego spojrzeniach, czasen poruszeniu uszami. Mimo to jest zaskakująco owocna. Łączy nas nić porozumienia.
Nagle przestaje węszyć i podchodzi do drzwi. Możemy wracać.
sobota, 31 marca 2018
środa, 28 marca 2018
kinda mad, kinda sad
Trochę mi smutno. Dla odmiany. To chyba znowu ten spadający fragment mojej sinusoidy nastrojów. Kłuje mnie w serduszko dużo rzeczy, których nie umiem zmienić ani naprawić, a tak strasznie bym chciała. W sumie nie wiem czy z czystej przekory, czy z poczucia winy. Chyba wezmę ze dwie hydroksyzyny (ewentualnie 5) i pójdę spać, może się obudzę i nie będę się czuć tak przeraźliwie rozdarta i pusta w środku. To nie tak, że jest źle ale kuźwa. Coś mi nie gra.
Nie pomaga wcale to, że jestem chora i mam dużo zaległości na uczelni i chce mi się płakać z frustracji bo nie nadążam, chcę znowu być mała i bezbronna (dalej jestem, tylko jakby inaczej) i chodzić poboczem na autobus szkolny o 7.04. Wtedy miałam 7 lat i chciałam zostać chemikiem, teraz mam 20 i chcę być martwa. Wszystko się znowu psuje i jest nie tak, chcę do mamy, ale najgorsze jest chyba to, że mama wcale nie umie już nic naprawić i obie to dobrze wiemy, nie da się nic naprawić. Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej udając, że tak miało być, jasne, mhm, mhm, przylepiony uśmiech i kręgi pod oczami zakryte makijażem.
Ktoś mnie nazywa hippisem, tak 50/50 mnie to śmieszy i wkurwia, sama nie wiem czemu. Dziwne, że takie wrażenie sprawiam, nie myślałam nigdy, że tak dobrze udaję. Z drugiej strony ten ktoś przeraźliwie przypomina mi dobrze znajomą osobę, nawet pisze podobnie, jednocześnie go lubię i staram się unikać, bo robi mi to kuku w serduszko. Jezu tak bardzo bym chciała, żeby to wszystko się jakoś poodwracało, a w międzyczasie siedzę bezsilna i patrzę jak kolejne rzeczy się sypią, wcale nie jest okej, nic nie jest okej, ratunku.
Troska Karola jest tą szorstką troską do której się przyzwyczaiłam w dzieciństwie, może nie tą "ojej, biedactwo" której czasem bym chciała, ale na pewno tą "a nie mówiłem? mówiłem. wstawaj, musisz się umyć, przyniosłem ci jedzenie" która ostatecznie jest w porządku. Nie wiem, jakoś czasem brakuje mi "ojojania", a nie szorstkiej ręki i "nie mazgaj się". Potem sama ze sobą też nie umiem inaczej i wychodzi dziwna mieszkanka wyrzutów sumienia, prób ogarnięcia się i bolesnej potrzeby przerwy.
Puci bobo jest smutne i rozdarte i samo nie wie co chce, ale to wynika z definicji bycia puci bobem, w końcu poza wyglądem trzeba też spełniać pewne warunki. Naprawdę chce mi się płakać. Jest źle. Zjadłabym lody, ale nawet tego nie mogę. Poprzedniej nocy śniło mi się, że jadłam gofry i że zbliżała się burza, a ja stałam w ogródku i sama nie wiedziałam co zrobić. Moje sny są dziwne, ale chociaż już nie tracę w nich zębów. Ała.
Nie pomaga wcale to, że jestem chora i mam dużo zaległości na uczelni i chce mi się płakać z frustracji bo nie nadążam, chcę znowu być mała i bezbronna (dalej jestem, tylko jakby inaczej) i chodzić poboczem na autobus szkolny o 7.04. Wtedy miałam 7 lat i chciałam zostać chemikiem, teraz mam 20 i chcę być martwa. Wszystko się znowu psuje i jest nie tak, chcę do mamy, ale najgorsze jest chyba to, że mama wcale nie umie już nic naprawić i obie to dobrze wiemy, nie da się nic naprawić. Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej udając, że tak miało być, jasne, mhm, mhm, przylepiony uśmiech i kręgi pod oczami zakryte makijażem.
Ktoś mnie nazywa hippisem, tak 50/50 mnie to śmieszy i wkurwia, sama nie wiem czemu. Dziwne, że takie wrażenie sprawiam, nie myślałam nigdy, że tak dobrze udaję. Z drugiej strony ten ktoś przeraźliwie przypomina mi dobrze znajomą osobę, nawet pisze podobnie, jednocześnie go lubię i staram się unikać, bo robi mi to kuku w serduszko. Jezu tak bardzo bym chciała, żeby to wszystko się jakoś poodwracało, a w międzyczasie siedzę bezsilna i patrzę jak kolejne rzeczy się sypią, wcale nie jest okej, nic nie jest okej, ratunku.
Troska Karola jest tą szorstką troską do której się przyzwyczaiłam w dzieciństwie, może nie tą "ojej, biedactwo" której czasem bym chciała, ale na pewno tą "a nie mówiłem? mówiłem. wstawaj, musisz się umyć, przyniosłem ci jedzenie" która ostatecznie jest w porządku. Nie wiem, jakoś czasem brakuje mi "ojojania", a nie szorstkiej ręki i "nie mazgaj się". Potem sama ze sobą też nie umiem inaczej i wychodzi dziwna mieszkanka wyrzutów sumienia, prób ogarnięcia się i bolesnej potrzeby przerwy.
Puci bobo jest smutne i rozdarte i samo nie wie co chce, ale to wynika z definicji bycia puci bobem, w końcu poza wyglądem trzeba też spełniać pewne warunki. Naprawdę chce mi się płakać. Jest źle. Zjadłabym lody, ale nawet tego nie mogę. Poprzedniej nocy śniło mi się, że jadłam gofry i że zbliżała się burza, a ja stałam w ogródku i sama nie wiedziałam co zrobić. Moje sny są dziwne, ale chociaż już nie tracę w nich zębów. Ała.
poniedziałek, 19 marca 2018
a burrito of sadness
Kasuję kolejnego posta trzeci raz. Chciałabym coś napisać, ale niezbyt wiem co, kłębi mi się w głowie dużo rzeczy do przekazania. Nie umiem ich ułożyć w spójną i sensowną całość. Jest poniedziałek, mam wolne, upiekłam babeczki, siedzę pod kołdrą, a obok mnie śpi pies.
Wszystko do mnie wraca, rzygać mi się chce z irytacji pomieszanej z poczuciem winy i próbami przekonania samej siebie, że nikt na coś takiego nie zasłużył. Chciałabym zapomnieć, dostać amnezji, wymazać ten czas - tak do grudnia. Bo tak naprawdę gdyby nie to, myślę że byłabym całkiem szczęśliwa. Mój pierdolec nie przeszkadza mi w życiu aż tak, mam przyjaciół, mam chłopaka, mam zwierzątko. Jedynie nie mam chęci do życia, co dalej głupio mi się tłumaczy kolejnym osobom. "Hej, chcę umrzeć, to nic personalnego, nie martw się."
Łatwo mówić, że nic personalnego. Personalne jest tylko dla jednej
osoby, ale o ironio - wszyscy odebraliby to personalnie tylko nie ona. Niech to wszystko szlag. Głupia byłam, że nie przewidziałam jak to się skończy. Miałam wszystko na tacy. Wiedziałam.
środa, 14 marca 2018
It ain't me
Wiecie co to jest przegryw? Przegryw to przyjechać na wf po raz pierwszy od początku semestru, po czym dowiedzieć się że został odwołany. Ow, my heart. Przez to jestem cały dzień marudna. Chociaż w sumie nie aż tak - zrobiłam sobie trening na brzuch i pośladki, ogarnęłam buźkę i wypisałam kartę ciąży.
Kupiłam sobie w weekend parę książek, m.in. "Córki latarnika" i teraz z prawdziwą przyjemnością ją chłonę. Dawno się tak nie wciągnęłam w żadną książkę, może dlatego, że ostatnio trudno mi znaleźć taką, która nie będzie dla mnie "za bardzo". Ja nie mogę ostatnio czytać książek, które są "za bardzo", bo staram się nie obciążać dodatkowo emocjonalnie i nie dokładać sobie nerwów. Ot, jeden z moich sposobów radzenia sobie z samą sobą. Grunt, że działa. Kolejną metodą jest usuwanie sobie sprzed oczu rzeczy, osób i treści które mogą mnie zirytować czy zaboleć. Szkoda mi już się produkować, mam wrażenie, że z każdym takim wybuchem negatywnych emocji ubywa mi mnie. W końcu nic nie zostanie. Chociaż jest wiosna, trochę mi się poprawia (a może to zasługa większej dawki tabletek?). Zima ma to do siebie, że jest męcząca. Są piękne dni, sama w sobie bywa ładna, ale szare, błotniste, bezśnieżne zimy jakie mamy ostatnio są przygnębiające.
Mój dobry humor wcale nie oznacza, że nie chcę umrzeć. Bo chcę. Standardowo. To już chyba fragment mojej osobowości. Oh wait, ja nie mam osobowości.
Idę spać, bo oczy mi się kleją, nie wiem czemu bo przespałam pół dnia dosłownie.
sobota, 10 marca 2018
słów kilka o nadmiernym wydawaniu hajsu, obgryzaniu paznokci i ogólnym nieogarze życiowym
Ostatnio jestem jakaś "nie". Chociaż jeśli chodzi o sinusoidę którą są moje emocje to jestem na razie na tym rosnącym fragmencie, czyli jest całkiem nieźle.
Przyszła mi wypłata więc w myśl "treat yo'self" przejebałam już prawie połowę. No ale wychodzę z założenia, że a) kosmetyki i tak mi się przydadzą b) książki przeczytam. A dobre jedzonko to dobre jedzonko i tego tłumaczyć nie trzeba nikomu.
Prawda jest taka, że ostatnio jestem w cholerę nerwowa, prawdopodobnie przez uczelnię, tak więc moje paznokcie na tym cierpią. Bardziej skórki, jeśli mam być szczera, bo mam je pozjadane do wysokości pierwszego stawu, a paznokcie po prostu mają oskubane brzegi i wyglądają na nierówno obcięte. Muszę się ogarnąć.
Byłam wczoraj na tym Enemefie (dobra, wyszłam po dwóch filmach, bo ja już jestem za stara na siedzenie do rana) - ta seria Nieznajomi dupy nie urywa, oh well. Może ja za dużo wymagam, ale serio, horror który nie trzyma w napięciu tylko ewentualnie powoduje podskoczenie w fotelu z powodu jumpscare'u jest dla mnie szitem. Może jeszcze wybaczyłabym gdyby nadrabiały fabułą, ale nie, już pod koniec pierwszej części byłam zirytowana bo nic nie zostało wyjaśnione - z tym, że miałam nadzieję na wyjaśnienie w drugiej części. Taki chuj. Również zero wyjaśnienia czegokolwiek, taka jatka bez powodu, bez zastanowienia, bez niczego. Ot "bo mogę". Jedyny plus drugiej części to naprawdę całkiem znośna bohaterka, która nie powodowała u mnie standardowych okrzyków frustracji.
Przerwałam pisanie tego posta, żeby zagrać sobie w Lola ale trochę już chyba z tego wyrosłam. Nie wiem, może to po prostu niechęć do marnowania czasu. Tak czy siak - trochę to przykre, a trochę... sama nie wiem, może i dobrze że tuptam sobie dalej swoją drogą. Czasem zerkam za siebie, ostatnio mam wrażenie, że nawet cały czas idę tyłem patrząc na to co było i potykając się o mijane na bieżąco rzeczy. Nie umiem inaczej. Do dziś łapię się na przejmowaniu się rzeczami, które już dawno powinnam olać. Widocznie za mało mi zmartwień. Za to zdałam sobie sprawę, że w pewnych kwestiach warto dać sobie luz i nie słuchać pierdół w stylu "a nie jesteś już na to za stara?" albo "a nie powinnaś zacząć już robić to i to, skoro masz tyle lat?", bo na wszystko przychodzi czas i po prostu zaczynasz to robić, albo przestajesz.
Idę czytać książkę i spać. Muszę jeszcze zdobyć podręcznik do pediatrii.
Przyszła mi wypłata więc w myśl "treat yo'self" przejebałam już prawie połowę. No ale wychodzę z założenia, że a) kosmetyki i tak mi się przydadzą b) książki przeczytam. A dobre jedzonko to dobre jedzonko i tego tłumaczyć nie trzeba nikomu.
Prawda jest taka, że ostatnio jestem w cholerę nerwowa, prawdopodobnie przez uczelnię, tak więc moje paznokcie na tym cierpią. Bardziej skórki, jeśli mam być szczera, bo mam je pozjadane do wysokości pierwszego stawu, a paznokcie po prostu mają oskubane brzegi i wyglądają na nierówno obcięte. Muszę się ogarnąć.
Byłam wczoraj na tym Enemefie (dobra, wyszłam po dwóch filmach, bo ja już jestem za stara na siedzenie do rana) - ta seria Nieznajomi dupy nie urywa, oh well. Może ja za dużo wymagam, ale serio, horror który nie trzyma w napięciu tylko ewentualnie powoduje podskoczenie w fotelu z powodu jumpscare'u jest dla mnie szitem. Może jeszcze wybaczyłabym gdyby nadrabiały fabułą, ale nie, już pod koniec pierwszej części byłam zirytowana bo nic nie zostało wyjaśnione - z tym, że miałam nadzieję na wyjaśnienie w drugiej części. Taki chuj. Również zero wyjaśnienia czegokolwiek, taka jatka bez powodu, bez zastanowienia, bez niczego. Ot "bo mogę". Jedyny plus drugiej części to naprawdę całkiem znośna bohaterka, która nie powodowała u mnie standardowych okrzyków frustracji.
Przerwałam pisanie tego posta, żeby zagrać sobie w Lola ale trochę już chyba z tego wyrosłam. Nie wiem, może to po prostu niechęć do marnowania czasu. Tak czy siak - trochę to przykre, a trochę... sama nie wiem, może i dobrze że tuptam sobie dalej swoją drogą. Czasem zerkam za siebie, ostatnio mam wrażenie, że nawet cały czas idę tyłem patrząc na to co było i potykając się o mijane na bieżąco rzeczy. Nie umiem inaczej. Do dziś łapię się na przejmowaniu się rzeczami, które już dawno powinnam olać. Widocznie za mało mi zmartwień. Za to zdałam sobie sprawę, że w pewnych kwestiach warto dać sobie luz i nie słuchać pierdół w stylu "a nie jesteś już na to za stara?" albo "a nie powinnaś zacząć już robić to i to, skoro masz tyle lat?", bo na wszystko przychodzi czas i po prostu zaczynasz to robić, albo przestajesz.
Idę czytać książkę i spać. Muszę jeszcze zdobyć podręcznik do pediatrii.
wtorek, 6 marca 2018
lobotomia szpikulcem do lodu
Siedzę w wannie pełnej wody, wystają mi tylko ręce z telefonem i głowa od nosa w górę. Chce mi się płakać, dalej mnie boli i frustruje pewna rzecz, trochę mi z tym źle.
Karol mi dziś skombinował podstawkę pod laptopa za friko, wczoraj siedziałam w pracy do 3, więc oczywiście na uczelnię nie poszłam. Mimo to nie zawiodła we frustrowaniu mnie. W sensie uczelnia, a nie praca. W pracy było bardzo wesoło i dobrze mi się siedziało.
Zastanawiam się co daje niektórym wykładowcom takie rzucanie nam kłód pod nogi i wymyślanie kosmicznych rzeczy. Mam nadzieję, że niedługo już nas pognębią, emeryturka, wpadnięcie pod samochód, te sprawy. Nie no, nikomu źle nie życzę - ale dla siebie też chcę jak najlepiej.
Zbliża się astronomiczna wiosna, od dwóch dni nie jest już tak przeraźliwie zimno, dziś nawet padał deszcz. Co prawda przez to samopoczucie jeszcze mi się pogorszyło ale... No najważniejsze, że będzie ciepło, ładnie, dni będą długie, witaminka D zacznie się sama produkować...
Mam dość tej uczelni, nie chce mi się uczyć, nie chce mi się tam chodzić, chodzić do szpitali, aaaaaaaaa. Muszę to skończyć jak najszybciej, napisać ten licencjat i elo. Byle mieć papierek, bo zwariuję. Jeszcze rok. Aż rok. Boję się co będzie i co się wydarzy przez ten czas.
Najchętniej wzięłabym Karola pod pachę i wyjechała gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna. Odpoczęła od tego całego młynu.
Zauważyłam, że robiąc wpisy w moich dziennikach nastroju zawsze czuję się... "meh". "Okej", "w porządku", "bez fajerwerków", zero ekstremum. Ewentualnie czasem mam gorzej niż to "meh". Nigdy lepiej. Szkoda.
Karol mi dziś skombinował podstawkę pod laptopa za friko, wczoraj siedziałam w pracy do 3, więc oczywiście na uczelnię nie poszłam. Mimo to nie zawiodła we frustrowaniu mnie. W sensie uczelnia, a nie praca. W pracy było bardzo wesoło i dobrze mi się siedziało.
Zastanawiam się co daje niektórym wykładowcom takie rzucanie nam kłód pod nogi i wymyślanie kosmicznych rzeczy. Mam nadzieję, że niedługo już nas pognębią, emeryturka, wpadnięcie pod samochód, te sprawy. Nie no, nikomu źle nie życzę - ale dla siebie też chcę jak najlepiej.
Zbliża się astronomiczna wiosna, od dwóch dni nie jest już tak przeraźliwie zimno, dziś nawet padał deszcz. Co prawda przez to samopoczucie jeszcze mi się pogorszyło ale... No najważniejsze, że będzie ciepło, ładnie, dni będą długie, witaminka D zacznie się sama produkować...
Mam dość tej uczelni, nie chce mi się uczyć, nie chce mi się tam chodzić, chodzić do szpitali, aaaaaaaaa. Muszę to skończyć jak najszybciej, napisać ten licencjat i elo. Byle mieć papierek, bo zwariuję. Jeszcze rok. Aż rok. Boję się co będzie i co się wydarzy przez ten czas.
Najchętniej wzięłabym Karola pod pachę i wyjechała gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna. Odpoczęła od tego całego młynu.
Zauważyłam, że robiąc wpisy w moich dziennikach nastroju zawsze czuję się... "meh". "Okej", "w porządku", "bez fajerwerków", zero ekstremum. Ewentualnie czasem mam gorzej niż to "meh". Nigdy lepiej. Szkoda.
sobota, 3 marca 2018
princess leia wearing sneakers
Jestem prawdopodobnie pierwszą Leią w najkach. No niestety, nic innego nie pasowało mi do outfitu. Tzn niestety czy stety - wyglądam w nich całkiem fab. Jako Leia też fab. Albo fap.
Aczkolwiek co się nawkurzałam szyjąc tą sukienkę to moje, bo ten materiał się strasznie pruje. W każdym razie - udało mi się to całkiem dobrze. Siedzę sobie teraz w naszym soon-to-be (mam nadzieję) mieszkanku i czekam na gości. Jedyny minus tego stroju jest taki, że się łatwo brudzi. Z drugiej strony - kosmiczna księżniczka w czerni byłaby zbyt oklepana, więc nawet ten biały jest okej. I zgodnie z dziedzictwem Carrie nie mam na sobie stanika. Prześwitywałby.
Udało mi się wykurować do tych urodzin na szczęście, chociaż na tyle żeby nie smarkać na każdym kroku i nie wypluwać płuc.
O boże, Karol właśnie usiadł mi na kolanach. Wygięły mi się w przeciwną stronę. Nie no, przesadzam bo nie jest aż tak gruby.
Wczoraj miałam pomysł na jakieś bardzo tfurczo życiowe wpisy na blogu, ale dziś uznałam, że to nie będzie nic tfurczo-życiowego, bo już nie pamiętam co chciałam pisać.
Za to będzie krótka charakterystyka mojego gustu muzycznego, pisana w akompaniamencie Lady Pank. Lubię bardzo.
Kiedyś jakoś ogólnie więcej polskiej muzyki słuchałam, dzisiaj głównie jakieś starocie. Na mojej playliście z polskich piosenek jest może jedna Happysadu, pare właśnie Lady Pank i... to tyle? Chyba. Zasadniczo rodzima twórczość do mnie nie przemawia w zakresie innym, niż staroci do pobujania się na imprezach.
Miałam w życiu okres bycia tru metalem i w ogóle mhrok, zło, szatan furia agresja i glany. Jedyna słuszna muzyka. Na szczęście szybko wyrosłam, jestem wiele szczęśliwsza jako słuchacz wszystkiego i niczego. Tzn owszem, dalej gdzieś jakieś cięższe brzmienia wejdą, ale nie do przesady i się nie ograniczam. To rozwijające.
Czasem posłucham jakiejś indie-alternatywy, trochę starego dobrego niewiemczego ale to chyba pop punk. Paramore, Fall Out Boy, All Time Low i te klimaty. Czasem obije się jakieś Gorillaz czy inne. Ale tak na serio, to nie mam ulubionego wykonawcy, zwykle po prostu wpada mi w ucho jakaś piosenka, wałkuję ją przez milion lat i potem już nie umiem jej słuchać.
___________
Jezusie, jestem na takim haju, że nie wiem czy ja to ja czy to nie ja. Wszyscy sobie krzyczą, a ja siedzę i mnie lekko wsysa w czasoprzestrzeń. Nie wiem kiedy ostatni raz się tak czułam, jakbym to jednak nie była ja, jakby nikt mi nigdy nie wjebał noża w plecy i nie złamał serca. Przez krótką chwilę mogę się poczuć jak ktoś zupełnie inny, kogo nic nie boli, komu nie śpią się po nocach koszmary. Aaaaaaa. Jakbym miała cofnąć czas, to wolałabym skoczyć z okna niż to wszystko jeszcze raz przeżyć. Żadna ze mnie księżniczka tak na serio, chociaż może, księżniczka niczego i wszystkiego, wszystko wybuchło i zostawiło mnie ślepą i obojętną. Kolejna kolejka, udaję, że lubię wódkę a i tak kojarzy mi się z tym pierwszym razem, nie, nie chodzi o seks, chodzi o te urwane filmy i puste słowa. Wtedy były słowami znaczącymi wszystko, nigdy wcześniej, ani nigdy potem nic podobnego nie powiedziałam i nie czułam. Zjadło mnie to, mam wrazenie że wtedy się wyzerowałam, wszystko co miałam to dałam, teraz już nie zostało nic. Poza delikatnie zarysowaną koncepcją jak to powinno wyglądać. Dalej mam nadzieję, że to do mnie wróci, bo czuję się jak wydmuszka, jak strach na wróble z krainy Oz. Niby źyję ale brakuję mi serca. Da się żyć ale co to za życie. Niby jest lepiej, bo jest, nikt nie robi mi prania mózgu, ale czegoś mi brakuje. Mimo to, nie zgodzę się na ten powrót, nie mogę, nie pozwolę, nigdy już nie będzie mnie tak boleć.
___________
Jezusie, jestem na takim haju, że nie wiem czy ja to ja czy to nie ja. Wszyscy sobie krzyczą, a ja siedzę i mnie lekko wsysa w czasoprzestrzeń. Nie wiem kiedy ostatni raz się tak czułam, jakbym to jednak nie była ja, jakby nikt mi nigdy nie wjebał noża w plecy i nie złamał serca. Przez krótką chwilę mogę się poczuć jak ktoś zupełnie inny, kogo nic nie boli, komu nie śpią się po nocach koszmary. Aaaaaaa. Jakbym miała cofnąć czas, to wolałabym skoczyć z okna niż to wszystko jeszcze raz przeżyć. Żadna ze mnie księżniczka tak na serio, chociaż może, księżniczka niczego i wszystkiego, wszystko wybuchło i zostawiło mnie ślepą i obojętną. Kolejna kolejka, udaję, że lubię wódkę a i tak kojarzy mi się z tym pierwszym razem, nie, nie chodzi o seks, chodzi o te urwane filmy i puste słowa. Wtedy były słowami znaczącymi wszystko, nigdy wcześniej, ani nigdy potem nic podobnego nie powiedziałam i nie czułam. Zjadło mnie to, mam wrazenie że wtedy się wyzerowałam, wszystko co miałam to dałam, teraz już nie zostało nic. Poza delikatnie zarysowaną koncepcją jak to powinno wyglądać. Dalej mam nadzieję, że to do mnie wróci, bo czuję się jak wydmuszka, jak strach na wróble z krainy Oz. Niby źyję ale brakuję mi serca. Da się żyć ale co to za życie. Niby jest lepiej, bo jest, nikt nie robi mi prania mózgu, ale czegoś mi brakuje. Mimo to, nie zgodzę się na ten powrót, nie mogę, nie pozwolę, nigdy już nie będzie mnie tak boleć.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)



