sobota, 31 marca 2018

blob

7.20 to nienajlepsza pora na wstawanie w sobotę, aczkolwiek Karmel uznał inaczej. W tej sytuacji nie ma wyjścia, przetarłam zapuchnięte oczy i ziewając wciągnęłam na siebie za dużą bluzę. Za oknem widziałam tylko chmury. Tyle z wiosennej pogody.
Karmel chyba nie podzielał mojego niezadowolenia z wczesnej pobudki i dreptał radośnie. Jego uszy podskakiwały, robiąc tradycyjne, urocze "kłap kłap". Aura okazała się mniej nieprzyjemna, niż zdawało mi się patrząc przez okno. Wiatr przepędzał stalowosine chmury nad moją głową, ale było względne ciepło.
- Okej - mruknęłam, bardziej do siebie niż do Kamela - dziś masz dzień dziecka.
Wyjątkowo możemy przejść się dalej. Rano zwykle unikałam długich spacerów, może dlatego, że zwykle marzyłam o powrocie do łóżka. Ruszamy błotnistą ścieżką wzdłuż nasypu kolejowego. Kiedyś na jej końcu była łączka, teraz płot za którym znajdował się plac budowy.
Oddycham głęboko. Ta pogoda naprawdę mi odpowiadała. Dopóki nie spadłby deszcz. Zerknęłam na przykurzone czubki adidasów uświadamiając sobie nagle, że mają niecałe dwa lata. Wydawało mi się, że od tamtej wiosny minęły wieki.
Syrena przejeżdżającego pociągu sprawiła, że Karmel podskoczył i rozejrzał się uważnie.
- Klusko, to tylko pociąg. Zachowujesz się jakbyś mieszkał tu od wczoraj.
Porusza uchem i zerka w moim kierunku. Na taką odpowiedź mogę liczyć. Zwykle to i tak wystarczająco. On wie i ja wiem.
Przyśpiesza krok i drepcze z nosem przy ziemi, a ja podążam za nim. Mijamy kolejny blok.
- Chcesz jeszcze czy wracamy?
Kolejny ruch ucha. Zmienia kierunek i rusza w stronę domu. Uf. Jak na razie udało nam się nie spotkać żadnego psa, ale moja radość jest ulotna. Z naprzeciwka zmierza bardzo mały york ze swoim bardzo dużyn właścicielem. Karmel napręża smycz i praktycznie się kładzie w oczekiwaniu. No tak, dalej się zastanawia czy to towarzysz zabawy czy bardziej zwierzyna łowna.
- Nie, nie, nie. To pies, zobacz. Tylko taki malutki.
Tak jakby on sam był gigantem. A nie jest, jest pulchniutki i okrąglutki, ale dalej dość mały. Zerkam na yorka i oceniam, że byłby na dwa kłapnięcia pyskiem. Jego właściciel chyba też to widzi i zmienia trasę. Bardzo prawidłowo. To nie jest pora na szarpanie się z Karmelem, który siły ma prawie tyle co ja.
- Chodźże do domu, Ola czeka.
Ola to dla niego taki sam autorytet jak ja. Wystarczy jedno jej spojrzenie, żeby Karmel położył się na plecy i potulnie udawał, że nic nie nabroił. W dzieciństwie reagowałam na to spojrzenie podobnie. Na słowo "Ola" reakcja jest natychmiastowa. Pazurki robią teraz szybkie "taptaptap" po płytkach chodnikowych. Przyspieszam razem z nim, zatrzymujeny się dopiero przy drzwiach od klatki. Czekam, jakiś zapach w powietrzu go zaintrygował i Karmel węszył, marszcząc nosek. To był ten lepszy rodzaj marszczenia się. Gorszy miał miejsce kiedy coś mu nie spasowało i zwykle po nim następowało kłapnięcie zębami. Jak na małego pieska, zęby miał imponujące. Opieram się o szklane drzwi
- Juuuuż?
Spogląda na mnie i znam odpowiedź.  "No weeeź, czekaj". Nasza komunikacja polega na moim strzępieniu języka i jego spojrzeniach, czasen poruszeniu uszami. Mimo to jest zaskakująco owocna. Łączy nas nić porozumienia.
Nagle przestaje węszyć i podchodzi do drzwi. Możemy wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz