czwartek, 13 grudnia 2018

Laika come home

Moją ulubioną rozrywką jest oglądanie z okna osiedlowych piesków. Czasem widzę też dawnego adoratora mamy, ratowników medycznych i przygarbionych meneli szukających butelek. Tym razem mam tylko jedną towarzyszkę na sali, do tego nawet stolik jest. I ciepła woda, i zasłonka pod prysznicem, miłe pielęgniarki, kochana oddziałowa i wszystko inne.
Jestem mamusinym ukochanym ćpunkiem, z milionem tabletek codziennie, sinymi zgięciami łokciowymi i podkrążonymi oczami. Co prawda doprowadza ją do szału bawienie się wenflonem, mój brak apetytu i to, że zrywam się z łóżka jak poparzona, a potem tracę równowagę. Zapominam. Jak na złość nie o tym, o czym bym chciała. Ale zapominam o spokojnym wstawaniu, tabletkach rano, wieczór, w południe, na czczo, po posiłku i doraźnie.
Ostatnio mam ochotę uciec, zniknąć stąd. To znaczy - tą ochotę mam zawszę ale ostatnio jest jeszcze silniejsza. Jak na razie.
Dalej siedzą mi w głowie migawki, kłujące odłamki szkła w zabliźnionej rance. Nie potrafię się przemóc i przestać ich skubać, rozdrapywać, powodować kolejnych łezek, eh. Chyba jestem na to już skazana, na rozdrapane ranki i złość, choćby nie wiem jak wielką przysługę sobie na przyszłość tym zrobiłam. Nie zawsze dostajemy to czego chcemy, ale zawsze to czego potrzebujemy. Chociaż w tym momencie sama nie wiem czego potrzebuję, skoro lepiej czułabym się obtłukując sobie dupsko niż siadając zawczasu.
To takie trochę bełkotanie, ale już wziełam jedyną tabletkę o której nie zapominam, bo jak zapomnę to nie zasnę.
You've made the slip, now take the fall.
Dostałam ostatnio ładniutki pierścionek, szkoda, że nie można też kupić sensu życia.
Uciekam z tych studiów, źle mi się kojarzą, od początku miałam same złe znaki. Nie powinnam w ogóle zaczynać, mama mówi że szkoda moich zmarnowanych nerwów i czasu, a ja nie czuję żebym to zmarnowała.
A tak poza tym, to wszystko jest złe i przykre i zbliżają się święta, ale co z tego. Żałuję, że nie popełniłam samobójstwa te 4 lata temu (wczoraj była rocznica), dalej pluję sobie w brodę, że wtedy tego nie odfajkowałam. Od tego czasu nie było lepiej, raczej równia pochyła.



środa, 21 listopada 2018

Hey sister

Hey sister, do you still believe in love, 
I wonder?



I do not.


Jestem już strasznie zmęczona tym wszystkim i chyba już czas się stąd zbierać. 
Boli mnie serce i głowa i bardzo nie chcę tu już być, wszystko jest nie tak jak być powinno, bardzo tęsknie i po prostu nie.
Nawet się nie złoszczę, tylko smucę.
Straciłam całą wolę walki i chyba tak lepiej, czasem po prostu człowiek powinien sobie odpuścić.

You said that we would always be
Without you I feel lost at sea
Through the darkness you'd hide with me
Like the wind we'd be wild and free
You
Said you'd follow me anywhere
But your eyes
Tell me you won't be there
I got to learn how to love without you
I got to carry my cross without you
Stuck in the middle and I'm just about to
Figure it out without you
And I'm done sitting home without you
Fuck I'm going out without you
I'm going to tear this city down without you
I'm going Bonnie and Clyde without you
Now I'm running away my dear
From myself and the truth I fear
My heart is beating I can't see clear
How I'm wishing that you were here
You
Said you'd follow me anywhere
But your eyes
Tell me you won't be there
I got to learn how to love without you
I got to carry my cross without you
Stuck in the middle and I'm just about to
Figure it out without you
And I'm done sitting home without you
Fuck I'm going out without you
I'm going to tear this city down without you
I'm going Bonnie and Clyde without you

poniedziałek, 5 listopada 2018

Błoto i makaron pływający w rosole

Od tygodnia siedzę w szpitalu na oddziale neurologii i przyznaję - zaczyna mi się pogarszać psychicznie. Kiedy przyszłam myślałam, że gorzej być nie może - jedna babka chrapie, a druga wygląda jak szalony elektryk i ma w środku nocy schizy, że ktoś jej zapierdolił szufladę. Pierwszej nocy spałam ze dwie godziny i miałam jedną myśl - "uciekaj". Nie pykło.
Drugiej nocy dostałam już tabletki na spanie, mimo to nad ranem prawie umarłam na zawał (pozdrawiam pana wędrującego w samym pampersie, zdecydowanie niezapomniany widok) - ale wypisano w ciągu dnia dwie panie i zrobiło się trochę luźniej na sali. Opanowałam też metodę pacyfikacji pani elektryk, którą wystarczyło stanowczo uświadomić, że won spać. Jedynie jakby zimna woda w prysznicu przeszkadzała. Przeszkadzało również to, że nikt mnie o niczym nie informował.
Za to wśród salowych figuruję jako jedyna pacjentka z własnej woli jedząca zupę mleczną na śniadanie, ale mówią o tym jak o lekkim zboczeniu.
Kolejnego dnia zostałyśmy z sympatyczną panią z naprzeciwka we dwie na sześcioosobowej sali - nie żebym narzekała. Pani z naprzeciwka dość skutecznie udawała przed swoją córką, że średnio kontaktuje, za to w rozmowach ze mną kontaktowała aż nadto. Długo się spokojem nie nacieszyłyśmy, przyjęto nową pacjentkę - jako tako mało uciążliwą, za to jej narzeczonego mogłabym udusić.
W nocy z uporem maniaka wyjmowałam sobie wenflony (doprawdy, nie wiem jak ja to robię), za to w dzień miałam je zakładane na nowo, w koło macieju. Na szczęście już sobie darowali.
Opleciono mnie dramatyczną ilością kabli, pobrano krew milion razy i.... nic. Serio, nic a nic. Dalej nic nie wiedzą, poza tym, że moje ciśnienie wprowadza pielęgniarki w stan osłupienia, a przesłuchiwana na temat diety byłam jakoś pięć razy - dalej nie chcą mi uwierzyć, że tak, jem mięso i nie, nie mam pojęcia skąd ten niedobór witaminy B12. W zaleceniach bolesne zastrzyki i tatar.
Dalej stąd nie wyszłam, dalej nie wiem jakim cudem mam ciśnienie 80/50 - ostatnio naprzyjmowali mi pań na salę i to zdecydowanie przysporzyło wrażeń.
Jak zobaczyłam pierwszą to prawie dostałam zawału, bo myślałam że ktoś w ramach spóźnionego Halloweenowego pranka podłożył średnio świeżego trupa w łóżku. Widmo zawału zrobiło się wyraźniejsze, kiedy w momencie jak przechodziłam obok niej zdecydowała się otworzyć oczy. Zasadniczo jednak nie jest szkodliwa i nawet przyjemna w obyciu.
Druga pani narzeka na wszystko. WSZY-KURWA-STKO. Szczerze? Nigdy nie spotkałam tak denerwującego mohera. Pielęgniarka nie przyszła jej w te momenty z basenem, ja nie chciałam jej w te momenty podać basenu, pielęgniarka nie rozłożyła jej stoliczka przyłóżkowego na śniadanie, jest uczulona na paracetamol ale na apap już nie, pielęgniarki tylko piją kawę w dyżurce (mając 50 LEŻĄCYCH pacjentów na oddziale, których trzeba karmić i obrabiać, zmieniać pieluchy etc.), na badania się czeka, czemu oni dają jej tyle kroplówek jak jej się sikać chce przez to... a i hit dnia dzisiejszego, kiedy musiałam iść się dotlenić, bo zwątpiłam - W ROSOLE PŁYWAŁ MAKARON I MARCHEWKA. No paczciepaństwo kurwa mać. Kto to widział makaron w rosole, nie?
Ale ciśnienie dalej mam takie samo, diagnozy dalej nie znam, pod prysznicem dalej nie ma ciepłej wody, a ja dalej mam zakaz jeżdżenia na balkonikach po korytarzu.
Trudno być poważnym kiedy średnia wieku w twoim otoczeniu wynosi 70 i to dlatego, że ją zaniżasz.

niedziela, 21 października 2018

a bunch of stuff

Nienawidzę urodzin. Nie znoszę. Nie cierpię. Ten dzień zawsze kojarzył mi się z rozczarowaniem. Nigdy nie odprawiam urodzin w ich dniu.
Wytkniecie mi hipokryzję, ale sam fakt starzenia się mnie w ogóle nie rusza. Raczej mam na myśli to, że sam dzień jest dla mnie odrzucający i żałuję, że nie urodziłam się w terminie bo wtedy miałabym pretekst, żeby być w grobowym hehe nastroju. Miałam się urodzić 1 listopada. To by pasowało. Dlatego też nie mam problemu z odprawianiem ich - każdy pretekst na zrobienie małej posiadówy jest dobry. Dlatego też wczoraj było miło - ziomki, muzyka, winko (nie dla mnie niestety), jedzonko (też z ograniczeniami dla mnie, ale o tym później), gra w Cards Against Humanity (to tradycja urodzinowa u mnie) i prezenty! Prezenty to jedyna rzecz, która to trochę odczarowuje, bo mówta co chceta, ale kilka par uroczych skarpet i słodycze jeszcze nikomu humoru nie zepsuły. Ogólnie się rozczuliłam troszkę. Dziś rodzinka też się postarała (jak zwykle) i llama everything poprawiło mi kijowy humor.
Czas spędzony z rodzinką zaowocował też przejrzeniem fotek z dzieciństwa, więc zostaniecie zaszczyceni tym jaka byłam rozkoszna. Also, dowiecie się jaki mam naturalny kolor włosów. Same niespodzianki.
To ja. Z moją matką chrzestną. Koszulę którą ma na sobie noszę do dziś. 

To już trochę większa ja. Jak widzicie, byłam blondynką. I pyzusiem. Dodam, że zanim zeszła mi z twarzy opuchlizna wyglądałam podobnie.
Tu fejspalm. Głównie z powodu tego, że nie znoszę nosić okularów - niewiele się w tym aspekcie zmieniło. 
Dziadek. I ja. Chodziliśmy na długie spacery, jak już kiedyś na tym blogu wspominałam. Dziadek jest najlepszy.
Nie lubiłam nosić butów. Lubiłam za to przeżuwać sznurówki.
To zdjęcie jest mimowolną ilustracją wszystkiego co jest nie tak w mojej rodzinie. Ojciec wtedy zapuścił wąsa, żeby zrobić na złość mamie, z którą się pokłócili. Widać to po jej minie. A ja usiłuję się uszkodzić. To w sumie też stała część repertuaru. PS Widzicie ten beret? Paskudztwo nie?
Znowu dziadek. I znowu ja. Może i mam niewyraźny wyraz twarzy, ale podejrzewam, że byłam całkiem ukontentowana. 
O widzicie? Dalej mam blond włosy. Maksiu za mną nie przepadał. Jak zresztą da się zauważyć. W tle tapeta w Muminki, którą mama kleiła mi po nocach. I wózek, który dziadek mi zrobił. 
Pamiętam to! Dostałam wtedy mnóstwo fajnych rzeczy. 
Tak, ja jeszcze się tak bawiłam. W tle widzicie podwórko za moim domem. Trochę później dokładnie za moimi plecami stanęła huśtawka.
To zdjęcie po prostu jest urocze. I jestem podobna do obecnej siebie.
Tak, wiem że byłam pyzata.
Przez 90% mojego dzieciństwa byłam ubrana właśnie tak. Niestety moje ulubione ciuchy miały tendencje do bycia też najbardziej zniszczonymi, więc wyglądałam trochę jak lump. I tak, nosiłam okulary. 
Niewinnie wyglądam, nie? 
Tu z kuzynem i siostrą. Mój dom nie miał wtedy jeszcze wściekle różowego koloru. Poza tym, niewiele się zmieniło. 
W sumie nie wiem co powiedzieć więcej, bo gadałam tu o moim dzieciństwie - wyjazdach do Wiednia, spacerach z dziadkiem i wielu różnych dziwnych rzeczach.


Teraz trochę mniej radosny temat, w zasadzie bardziej bolesny. Wspominałam ostatnio o operacji ósemek. Jestem już po! Jedyne co mnie w tym pociesza, to fakt że nie mam ANI JEDNEJ ÓSEMKI WIĘCEJ, więc żadnych niespodzianek w tym aspekcie już nie będzie. Styknie atrakcji.
Dobra, i tak najwięcej atrakcji oszczędził mi psychiatra wypisując zaświadczenie o tym, że muszę mieć znieczulenie ogólne. Dzięki boru. W innym wypadku uciekłabym z tej sali operacyjnej z krzykiem, a tak to dostałam magiczne "coś" do wenflonu (pani anestezjologiczna powiedziała, że "sok z gumijagód" ale śmiem wątpić) i właściwie to urwał mi się film. Potem następne co pamiętam, to że tragicznie źle mi się oddychało, aczkolwiek to też w zasadzie zrozumiałe, bo ładną godzinkę z okładem oddychała za mnie maszyna, miałam prawo się rozleniwić, heloł.
Prawdę mówiąc - jeśli chodzi o szpital to nie mam o co narzekać, czysto, ładnie, nawet papier toaletowy był w łazience. Panie pielęgniarki też przekochane. I nawet zupę mi dali po zabiegu. Nie żebym ją zjadła, bo trochę mi zajęło przywyknięcie do dyndających w okolicy gardła szwów. Ogólnie, do szwów.
W dniu zabiegu czułam się jeszcze w miarę nieźle, byłam wymaziana po ryju Kodanem i nie aż tak spuchnięta (o czym miałam się wkrótce przekonać). We wtorek było... źle. Spuchłam, uświadomiłam sobie że jedzenie sprawia mi o wiele więcej problemów niż zakładałam, a zakładałam duuuużo problemów. I zasadniczo wychodziłam z łóżka tylko wymienić okłady. Taki stan rzeczy miał miejsce do czwartku, kiedy to wyściubiłam nos z domu na zakupy, ale i tak chodziłam zasłaniając pół ryja ręką, żeby przypadkiem ludzie w Auchanie nie pomyśleli, że Niedźwiedź mnie leje. I tak już wygląda jak ciapaty, to co mu jeszcze będę problemy generować. Także tak. Podsumowując - szwy w ustach przeszkadzają. Bardzo. One nawet nie są typowo w ustach tylko z boku dziąseł, ale haczą się, wpada tam jedzenie, te bliżej gardła łaskoczą, same problemy z tym. Do tego na lewej stronie mam "kieszonkę" z części dziąsła której nijak nie dało się już zszyć, więc żyję w stresie że wpadnie mi tam jedzenie, zacznie gnić I ZGNIJE MI PÓŁ RYJA. No bo jak pech to pech i w ogóle.
Ale wczoraj już jadłam. Mama narobiła mi tyle jedzeń na posiadówkę, że nie przebolałabym. Skoro udało mi się zjeść pieczarkę w occie, to znaczy, że już jest dobrze. I nawet wyplułam dzisiaj jednego szwa. To też dobry znak.
Się rozpisałam.





niedziela, 14 października 2018

Pucibobo grows up

Ilość razy kiedy zabierałam się do napisania tu posta w ciągu ostatnich dwóch tygodni - 10
Ilość postów które faktycznie napisałam - 0.
Na swoje usprawiedliwienie mam to, że bity tydzień wypluwałam z siebie płuca z różnym nasileniem. Ponadto nie spałam w nocy. Ponadto musiałam niestety dalej ogarniać uczelnię. No także tak. Ale byłam dzielna, opuściłam tylko jedne zajęcia + wf na którym nie byłam bo miałam wizytę u lekarza.
Jestem pozytywnie zaskoczona ilością zainteresowania i troski jaką dostałam od znajomych, co chwilę ktoś pytał jak się czuję i czy lepiej.
Wczoraj przeczytałam pewne rozmowy i zaczęły mi drżeć ręce. Znowu. Bo drżały mi na te wspomnienia zawsze, chociaż od jakiegoś czasu jakby mniej. Prawda jest taka, że czytając to wywracałam oczami mniej więcej co drugiego screena, a co trzeciego miałam ochotę rzucić w kogoś telefonem. Potem sobie przypominałam, że ten telefon za darmo nie był i wypadałoby nie odpierdalać.
Nie no, szanujmy się. Z perspektywy czasu po prostu sądzę, że szkoda było mojego czasu i nerwów - straciłam ich już i tak zdecydowanie za dużo. To taka moja brzydka cecha, że prawie wszystko kalkuluję czy mi się opłaca. Ale hej, wszyscy mamy jakieś wady. Poza tym, wracając do tematu - to nie jest tak że jestem jakoś śmiertelnie obrażona, bo nie jestem. Jest sporo osób, których po prostu nie szanuję i jakoś sobie na to zasłużyły. Najczęściej brakiem szacunku do mnie.
Aaale, do pozytywów - zaczęłam znowu rozmawiać z pewną osobą z którą długo nie rozmawiałam i trochę mi ulżyło. Parumiesięczne milczenie było ciut męczące. Teraz dla odmiany rzucamy w siebie kartonami.
Poza tym w końcu zoperują mi cholerne ósemki. Dobra, tu przyznaję że trochę się boję. Ale to dlatego, że nie cierpię być pacjentem (powaga, nienawidzę w szpitalach wszystkiego, do tego miałam przyjść i wyjść w tym samym dniu a tu suprajs i jednak nie. aaaa).
Nie wiem co mam jeszcze napisać, bo jestem wściekle zmęczona. Pewnie zaraz łyknę tabletki i pójdę spać. Bo why not

czwartek, 27 września 2018

all we know is falling

Trochę jesień. Natura wzięła sobie do serca fakt, że niedawno była równonoc i ruszyła pełną parą. Trochę mnie to boli, zwłaszcza że samo wyjście z samolotu było dla mnie dużym szokiem termicznym - wsiadałam to mimo dość wczesnej pory było ciepło. Wysiadłam - piździ. Wtf pogodo. 
No ale nic to, wzięłam dupę w troki, rozpisałam sobie plan, pogodziłam się z myślą, że za niedługo zaczynam trzeci rok. Boże jak to zleciało, nie mogę. Serio, niby gadam jak emeryt, ale jak sobie pomyślę, że od tej całej przykrej chujozy minął już rok, a odkąd zaczęłam studia dwa lata... wow. 
Głowa dziurawa jak moskitiera
Boli mnie stale, więc prochy zżeram
Starzy znajomi chyba dorośli
Starzy znajomi są obcy teraz
Z tymi nie gadam, zbyt są ostrożni
Z tymi nie gadam, bo poszli w melanż

Wyskoczyło mi na nosie kilka piegów, na ramionach i dłoniach też mam, co dziwne. Włosy mam tak wypalone od soli, że mogłabym ich wcale nie myć. Suche jak wiór. Mam cały rok na reanimowanie ich.

Przyciągam złe jak Magneto, o zerwałem kontakty z ex, o
Teraz mam same problemy, u same jebane problemy, u
Nie umiałem cię docenić, u, odróżnić domu od sceny
I to był mój błąd, zabieram im moc

Cóż, co tu dużo gadać. Sama siebie pozytywnie zaskoczyłam. Pisałam już o tym ostatnio, ale teraz tym śmieszniej bo to dokładnie rok. Czasem zastanawiam się jak tam i dlaczego i po co i czy na pewno. Ale to już niestety mój urok, muszę sobie poroztrząsać, chociaż prawda jest taka, że jest mi dobrze tu i teraz. Mogłoby być lepiej ale jest okej. Nie zmienimy przeszłości, a Mirai idzie w przód. 

Myślę dziś o Bogu częściej niż o domu
Myślę, ile zła zrodziłem, no i komu
To był ciężki poród, myślę o spokoju
Także sorry, wybacz


czwartek, 20 września 2018

Duh

Leżę sobie na plaży i łapię słońce. W Polsce już pogoda do dupy, owszem, jest słonecznie, ale czuć chłodek. W końcu winter is coming. Staram się nie myśleć o nowym roku akademickim. Tak więc wracamy do tematu wakacji.
Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem i to jak największa karuzela świata, przefajowskie. Co prawda nienawidzę ludzi i kolejek. Oczywiście nie obyło się bez nawalonego Sebixa w samolocie – łojenie wódy z gwinta od 3 rano na lotnisku i w trakcie lotu trochę przechodzi moje pojęcie, ale jak widać – można.

Właśnie przyszedł Karol i wylał na mnie resztę wody z maski – nurkował szukając mi muszelek.

Ogólnie Albania to taki trochę dziwny kraj. Z luksusowego hotelu mam widok na jakieś poletko na którym pasą się krowy, dreptają kury, stoi sobie chatka, a na jej płocie suszą się gacie. Za to jest tu dość tanio i ludzie są mili.
_________________
W sobotę wybieramy się w rejs statkiem, a na razie spędzamy czas taplając się w morzu i płosząc kraby. Te kraby to tak mimochodem, bo ja się ich w sumie boję, ale czasem chcę popatrzeć, a one są płochliwe. Woda jest cieplusia i cholernie słona. No i czysta – pływają sobie rybki, pierwszy raz widziałam flądrę (no tą płaską rybkę co sobie pływa przy samym dnie), zapoznałam się z krabami mieszkającymi w muszelkach które notabene mnie trochę przeraziły. Miły pan z którym niezbyt się rozumiałam, pokazał mi że pod skałami w piachu żyją sobie takie długie ciemne robaczki, które z jakiegoś powodu łowił. Muszę się oduczyć kiwania głową na „tak” bo tutaj to oznacza „nie” i generuje wiele nieporozumień.

Jedzenie na kolacje jest przerażające. Naprawdę. Wczoraj była jakaś potrawka z rybich głów, gulasz z mięsem które wyglądało dość strasznie i ajwar. Koszmar niejadka. Dzisiaj za to był makaron z krewetkami i jakieś dziwne ryby.

(W razie nieporozumień, piszę tego posta kawałkami – jak mi się coś przypomni.)
________________________________
Właśnie wróciliśmy z Karolem z kulturalnego picia wina na plaży. Wino kupiliśmy za jakieś dwa euro i otwarliśmy hotelową szczoteczką do zębów. Było ohydne – ale wypiliśmy, a potem wybraliśmy się na dobitkę do baru. Trafił mi się drink z marakują, pyszniutki.

Piszę tego posta w Wordzie – wifi tutaj działa jak gówno. Tzn na basenie działa, ale basen jest na ósmym piętrze. My jesteśmy na piątym – ale w windzie naciska się na przycisk z trójką. No idea. Nie rozumiem absolutnie.
_________________________
Podsłuchane z leżaka obok: „hmm, ciekawe po co komuś była szczoteczka do zębów na plaży
No cóż, my z Karolem oczywiście nic nie wiemy. 
Wiem za to, że drink o subtelnej nazwie "Red Dress" wcale nie jest subtelny, tylko kopie. 
Pozdrawiam ze słonecznej Albanii.






środa, 12 września 2018

That's the Dead Sea level of "salty"

Wystarczyło nasmarować jednego posta na blogu w którym wspominam o anonach wpieprzających się w życie i voilà! Już usłyszałam (przeczytałam) od anona, że w takim razie oby te anony ode mnie odeszły. Oh noes. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez nieznanych mi osób, które mają czelność mówić mi na jakie tematy mogę się wypowiadać bez "kompromitowania się". Of kors nie podpisują się pod tym swoim nazwiskiem. Ba, nawet pseudonimem. 
Ciekawa jestem jak wielu z tych ekspertów od mojego życia:
a) przeżyłoby tydzień na moim miejscu
b) byłoby w stanie podejść do mnie i powiedzieć mi to samo twarzą w twarz.

Zbliżają się moje kolejne urodziny, chciałabym móc napisać że planuję duże zmiany itp. No ale nie, nie planuję. Mam zamiar przetrwać kolejny rok mojej smutnej egzystencji, tak samo jak dwa poprzednie. Świat lubi mi przypominać, że wcale mnie tu nie zapraszał, więc jak już jakoś tu trafiłam to muszę sobie poradzić. 
Wracam myślami do momentu kiedy sypnęło mi się wszystko co znałam i w jednym momencie straciłam grunt pod nogami. Z jednej strony - czuję żal, pustkę, tęsknotę i przede wszystkim złość, że tak wyszło. Najgorszy dzień (i noc) w moim życiu, zdecydowanie. Mówię tu o nocy przed pierwszym dniem zajęć na uczelni i tym dniu. Tak czy siak byłam przerażona, samotna, zestresowana, a dodatkowo dostałam jeszcze takiego cudownego kopniaczka. Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem co z tego miałam wyciągnąć, bo na razie najwidoczniej nie dorosłam i dalej nie wiem. W zeszłym roku w podobnym czasie dostałam podobnego kopa i co najśmieszniejsze - zniosłam go o wiele lepiej. Sinusoida nastrojów wychodząca zawsze i tak na minus została zastąpiona prostą o nazwie "chujowo acz stabilnie" i odczułam to jako sporą poprawę. O ironio!
No ale to fakt, najbardziej na świecie nienawidzę niepewności, więc jakkolwiek by nie było, odpadł stres. 
I tak zrobiłam progres, bo w zasadzie nigdy wcześniej o tym nie wspominałam. 
Jest lepiej tak czy siak. To nie ma być post motywacyjny, nie umiem motywować, nie ma nic motywującego w życiu na siłę. Nie chcę zostawiać ludzi, nie chcę dawać innym satysfakcji, że mieli jakiś udział w moim upadku. W zasadzie, to byłaby tak czy siak błędna - sama jestem swoim najgorszym wrogiem. Ale żyję z przekory, z uporu, z przekonania, że właściwie co mi szkodzi, zawsze mogę po prostu "wyjść". Ale nie wychodzę. 
Poza tym czekam, czekam na jej telefon
W płucach wiruje tytoń, a w żyłach pływa żelbeton
I znów mi ucieka życie, ja znowu gonię peleton
Lecz życie jest coraz szybsze i czmycha z moją kobietą
Olej sypianie, spanie zostaw szkieletom
Czekam na Ciebie w Planie B, będę tu czekał wieczność
Piszę, a ty ani me ani be, zrozum ranisz i hańbisz mnie
Przecież właśnie widziałem, na mieście bawisz się? Zabij się
Ciągle czekam, plac Zbawiciela, chodź zbawić mnie
Nie będę gryzł ani strzelał, chodź ze mną napić się
Przecież widzę, że widzisz co Ci tu piszę
Więc jutro spiszę to wszystko i wszystko to upublicznię

Tak, lubię posłuchać Taco Hemingwaya. 
Czasem myślę, że jednak powinnam była urodzić się facetem.

piątek, 7 września 2018

Neverending story

Miałam zryw weny i pousuwałam w cholerę pytań z aska. Jak tak sobie myślę, to gdyby nie moje czystki byłoby ich spokojnie z 10 tysięcy. Czasem już przychodzi mi na myśl, żeby zwinąć stamtąd manatki i pójść w swoją stronę, ale to nie ten czas jeszcze. Pewnie brakowałoby mi wszystkowiedzących anonów, które najbardziej znają się oczywiście na tym co mi siedzi w głowie, co mną kieruje, co sobie myślę, co dla mnie lepsze, gorsze czy też bardziej kompromitujące.
Jeszcze 3 dni i wypłata, nie mogę się doczekać - w końcu będę mogła zrobić zakupy na wyjazd i mieć czystą głowę, a nie myśleć non stop o czym zapomnę. Mam nadzieję, że jeszcze załapiemy się na pogodę. 
Ostatnio jestem śpiąca w najbardziej nietrafionych momentach. Podczas zmiany, siedząc w wannie czy oglądając film. Za to usiłując zasnąć obracam się z boku na bok przez parę godzin. Żenua. 
Jutro idę do Niedźwiedzia na noc, z racji tego, że ma wolną chatę. W niedzielę robimy melanż, który i tak pewnie spędzę na telefonie. Nie jestem imprezowym typem. Lubię siedzieć i obserwować. 
Ostatnio gryzło mnie parę rzeczy, na szczęście trochę już mi przeszły smuteczki, ale obawiam się, że nie na długo. Smuteczki zawsze wracają. Co prawda śmieszki też wracają, jak ostatnio, kiedy czytałam mój pamiętnik z gimnazjum i wyłam ze śmiechu dosłownie. Byłam taka eDgY i speszal płateczkiem śniegu, że aż przechodzą mnie ciarki wstydu. Na szczęście z pewnych rzeczy wyrosłam albo nawet zupełnie zapomniałam, że miały miejsce - fajnie sobie przypomnieć. Dalej mam sentyment do pewnych miejsc, wydarzeń z tych czasów. Ostatnio w skrzyni pod łóżkiem znalazłam krokodyla Janusza Maja, pudełko z napisem "dla Rudej", stare zdjęcia i liściki od Miśki. Jakoś dalej nie umiem tego ogarnąć, że to już tyle czasu temu, 5 lat. Czuję się jak staruszka, w sumie to nawet wtedy bym nie pomyślała, że znajdę się w takim miejscu.
Byłam dziś w kinie na "Zakonnicy". Jako pracownik nie powinnam wypowiadać się o nim negatywnie, ale w zasadzie to nawet nie mam zbytnio zamiaru. Ot film jak film. Historia trochę uproszczona, ale trzymała się kupy. Jedyny minus to zdecydowanie to... że nie jest straszny. No dobra, jest kilka jumpscare'ów, ale w porównaniu z Obecnością z którą przecież łączy go uniwersum, czy choćby z Annabelle, jest po prostu... słabiutki. Nie ma żadnego poczucia zagrożenia, brakuje tego uczucia bezbronności z poprzednich filmów. Muzyka nie jest zła, o czym świadczy między innymi to, że parę razy nawet zwróciłam na nią uwagę. Widoczki klasztoru są klimatyczne, budzą niepokój ale nic więcej. Może dla osoby o słabszych nerwach niż ja ten film byłby straszny. Naprawdę żałuję, że zaprzepaścili bardzo ładną okazję do sprawienia, żebym się obsrała ze strachu.


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

work in progress

W sumie zauważyliście pewną prawidłowość? Albo nie piszę wcale, albo piszę co-dzien-nie.
W każdym razie - do meritum bo zapomnę. Dopiero niedawno poradziłam sobie w miarę z tym, że dalj jestem "work in progress". Mam swoje zainteresowania i nawyki, ale cały czas dochodzę do tego, że niekoniecznie muszę mieć wszystko ogarnięte. Niekoniecznie muszę znać wszystkie swoje słabe i mocne strony, wiedzieć w czym poczuję się dobrze, a w czym nie. Jak byłam mała mama często mówiła mi, że mam słomiany zapał. Ale szczerze? Skąd miałam wiedzieć, czy dane zajęcia mi się spodobają czy nie. Jak już się przełamałam do tańca to tańczyłam ładne parę lat.
Głównie chodzi mi o to, że czasem myślę jak to wszyscy nie są przede mną do przodu. Niby w moim wieku, a ogarnięte plany na przyszłość, zadbane paznokcie, plan treningowy, rozwój zawodowy na 10 lat w przód... A ja? Ja siedzę sobie w swoim wesołym grajdołku, nawet nie wiedząc czy chcę pracować w zawodzie, jedyną pewną rzeczą na razie jest to, że jutro idę do lekarza... Skąd mam wiedzieć, czy to czego chcę teraz będzie się pokrywać z tym, czego będę chciała za jakiś czas, kiedy już nabiorę nowych doświadczeń?
Strasznie nie lubię planować rzeczy na chwiejnych fundamentach, dlatego ostatecznie nie planuję nic.To też nie za fajne, bo nie lubię NIE PLANOWAĆ. W efekcie czuję się niekomfortowo prawie cały czas.
No ale ja się zwykle czuję niekomfortowo, prawdę powiedziawszy. Nie lubię rzeczy zrobionych NIEIDEALNIE (serio, wbrew pozorom czasem mam pierdolca na punkcie porządku i perfekcjonizmu) więc w efekcie nie robię nic, bo bardziej mnie sfrustrują rzeczy nieidealne ale zrobione, niż niezrobione.
Muszę zacząć nad tym pracować poniekąd w ramach terapii i pracy nad sobą (tak, sama sobie prowadzę terapię - macie pojęcie ile kosztuje psychoterapeuta?? Poza tym, to bardzo ładnie poprawia samoświadomość, polecam mocno). A poniekąd żeby robić coś poza drzemaniem i odświeżaniem instagrama.

niedziela, 26 sierpnia 2018

done

Ostatnio już-już pisałam pozytywnego posta. Nawet chyba mam go w wersjach roboczych. I co? I chuj bombki strzelił. Bolą mnie oczy od komputera, komar ugryzł mnie w pośladek, co chwilę wraca mi ból ucha, ujebałam test pracowniczy i do tego wszystkiego chce mi się tylko spać. Jak tu żyć? 

Nie odpowiadajcie - i tak wiem, że najlepiej nie żyć.
Z plusów - przyszła mi bluzeczka i naklejki, już wybraliśmy z Karolem siłownię, za niecały miesiąc w końcu jadę na wakacje. Nie wiem, trzymam się kurczowo tych plusów.
Poza tym - czy ktoś mi wytłumaczy tok myślenia dziewczyn które noszą krótkie spodenki do grubej bluzy? Wygląda to bardzo fajnie, ale za każdym razem zastanawiam się czy na górze się gotuje, czy dostaje akurat odmrożeń kończyn dolnych. Nigdy nie wiem, ale nie brzmi to dobrze.


I was in your arms 
Thinking I belonged there 
I figured it made sense 
Building me a fence 
Building me a home 
Thinking I'd be strong there 
But I was a fool 
Playing by the rules


The gods may throw a dice 
Their minds as cold as ice 
And someone way down here 
Loses someone dear 
The winner takes it all 
The loser has to fall 
It's simple and it's plain 
Why should I complain? 


But tell me, does she kiss 
Like I used to kiss you?
Does it feel the same 
When she calls your name?
Somewhere deep inside 
You must know I miss you 
But what can I say?
Rules must be obeyed




Widzę, że system formatowania tekstu na bloggerze jest równie trafiony co w Wordzie i nie wiem czy bardziej mnie to rozwala czy smuci.
W sumie wiem jak to komicznie zabrzmi, ale Mamma Mia to bardzo pocieszający film. I zabawny. Ale głównie pocieszający. + Abba. + Większość bohaterów to fajne postacie kobiece. + Trzej tatusiowie. To naprawdę spoczko.

Za niedługo czeka mnie pisanie ankiety, co jest początkiem mojej walki z licencjatem. Jestem tym śmiertelnie przerażona, bo jak znam siebie to będę robić wszystko na ostatnią chwilę. A wątpię czy pani doktor będzie tym faktem usatysfakcjonowana. Powiedziała mi, że nie wiedziałam na co się piszę wybierając ją jako promotora, ale to chyba ona nie wie, co ją czeka. Jestem prawdopodobnie największym leniem w dziejach tej uczelni.

Eh, chyba pójdę spać. To WCAAAALE nie tak, że spałam od 15 do 19.
Wiecie, chyba nudna jestem ostatnio. Żadnych zawirowań uczuciowych, psychicznych, żadnych dram o których mogłabym pisać. W sumie taka prawda - żyję sobie o dziwo całkiem spokojnie, nie licząc okazyjnych spięć z Karolem, które odbywają się na zasadzie "WKURWIASZ MNIE" "dobra już, nie przesadzaj" "ALE KAROL, WKURWIASZ MNIE", "dobra, chodź do maka". I na tym się kończy.

piątek, 10 sierpnia 2018

Melting

Leżę sobię w łóżku. Obok mnie śpi Niedźwiedź, który usiłuje nie dotknąć mnie nawet jednym paluszkiem bo mu za gorąco. Mi też gorąco, ale nie aż tak.
Zdarza mu się gadać przez sen. Co w sumie jest urocze.
Mam cudowne poczucie wolności, czeka mnie rozliczenie we wtorek i w końcu mam wymarzone wakacje. No nie do końca wakacje, bo pracuję, ale umarłabym z nudów siedząc cały czas w domu - w końcu Niedźwiedź też pracuje więc nie ma możliwości spędzać ze mną każdej chwilki. Jutro wypłata, mam nadzieję, że w sobotę Karol da się wyciągnąć na Trzebinię albo do Kato (mam przeraźliwa ochotę na Starbucksa i kanapkę z Subwaya - prawie jak w ciąży). Notabene - naoglądałam się ostatnio i naprzytulałam tyle noworodków, że włącza mi się instyknt macierzyński i muszę przypominać oszalałym hormonom, że nie. Definitywnie nie teraz. Jak teraz przerwę studia to już ich nie skończę. A w sumie to wypadałoby.
Nauczyłam się pływać ostatnio. Głównie dlatego, że innej opcji nie miałam, bo dno było jakieś 10 metrów pode mną, a ja bardzo nie chcę utonąć.
Ostatnio powiedziałam jednej z położnych, że wkurza mnie moje pismo bo wygląda jak u dziecka. Zanim powiedziała mi, że mam się cieszyć, bo czytelnie wypełniona dokumentacja to skarb, skomentowała też jednym zdaniem - "Ależ kotku, przecież ty jesteś jeszcze dzieckiem". W końcu ktoś kto to rozumie. Ogólnie większość położnych jest kochana, szczególnie te starsze. Dla nich jestem "kotkiem", "kochaniem", "słonkiem" albo "malutką". Pilnują, żebym jadła śniadanie, kupują mi lody, odpytują i pilnują, żebym miała ładnie wypełniony partogram. Moją faworytką jest pani Krysia, która uznała, że jestem trudnym przypadkiem bycia w gorącej wodzie kąpanym - nie przeszkodziło jej to w nauczeniu mnie od podstaw badania wewnętrzego, słuchania KTG tak żeby rozumieć i wytłumaczeniu WSZYSTKIEGO czego sobie akurat zapomniałam.
Jest też pani Kasia którą rozbawiałam do łez przynajmniej 3 razy w ciągu dyżuru i pani Asia, która w wolnych chwilach opowiadała mi o swoich najciekawszych momentach w pracy.
I tak najbardziej bawi mnie to, że jestem ulubienicą wszystkich pań salowych. Nie mam pojęcia skąd to się mogło wziąć, no może poza tym, że jak już załapałam rytm dnia w szpitalu to szłam im pomóc z odesłaniem posiłku, unikałam deptania po świeżo wytartej podłodze i biegałam 50 razy dziennie do laboru. Tak więc całkiem dobrze wspominam te praktyki.
Teraz przyda mi się trochę oddechu.

wtorek, 31 lipca 2018

czemu mi to robisz serotonino

nie wiem czy dziś dobrze widziałam, możliwe, że tak. to nie powinno niczego zmieniać. tak czy siak - zakłuło znowu. mam ochotę postawić mur mimo dobrze zapowiadającej się znajomości, tylko dlatego, że ktoś może ją znać. a ja nie chcę dla niego istnieć. najwygodniejsze by było, jeśli wyparowałabym z powierzchni ziemi, przynajmniej dla jego osoby.
Mamma Mia 2 poprawiła mi humor, zasadniczo dała mi też trochę do myślenia, co zaskakujące w wypadku lekkiego musicalu zapowiadającego się ciut kiczowato (ale był cudowny, naprawdę).
bardzo bym chciała żebyśmy oboje w końcu zniknęli, nie zależy mi już w sumie.
ale spoko, w swoim czasie. ja jestem cierpliwa. poza tym, teraz mam niezbędną ilość wolności, której jednak potrzebuję. a nie dostałabym jej od nikogo innego niż niedźwiedź.

poniedziałek, 30 lipca 2018

guitar hero or guitar zero

Niezła ze mnie drama queen muszę przyznać. I do tego złośnica. Królewna złośnica.

Finders keepers, loosers weepers.

Wejście mi w drogę to troszeczkę nierozważny ruch. Z drugiej strony - chyba najgorzej, kiedy wejdziesz mi w drogę nawet o tym nie wiedząc.

wtorek, 24 lipca 2018

rzygam tęczą

No może niekoniecznie tęczą. Pod opalenizną jestem blada jak papier, jem jeszcze mniej niż zwykle, a pokonanie więcej niż jednej kondygnacji schodów jest na chwilę obecną niewykonalne. Rzadko choruję, ale jak już to rozkłada mnie jelitówka. Serio, ja nawet nie muszę jakoś często rzygać, żeby być odwodniona w moment.
Dzisiaj zjadłam aż kleik ryżowy (wyrzygany), chrupki kukurydziane (też) i einlauf (miejmy nadzieję, że nie). W ilościach dla bobasa bardziej niż dla 21latki.
Choroba generuje mi dość sporą obsuwę w praktykach, niestety. Wolałabym jednak mieć je za sobą. 

Jestem chyba zbyt mało smutna, żeby generować jakieś tfurcze posty, albo już wszystko zostało powiedziane i nie ma co roztrząsać. Chociaż dalej gdzieś tam siedzi ten jad i bunt.
Pokićkały mi się ostatnio relacje z wieloma osobami, nawet nie jestem aż tak smutna jakby mogło się wydawać, mam tylko takie "huh, no okej, ciekawe". Nie mam siły się uganiać, ledwo mam siłę rozmawiać z tymi kilkoma osobami z którymi jeszcze mi się zdarza zamienić słowo.
Doszłam do wniosku, że wszyscy jesteśmy chujowi, nie ma że boli. Ja psioczę na kogoś, a jeszcze ktoś inny na mnie. Taka kolej rzeczy. Nie ze wszystkimi musi być nam po drodze.

poniedziałek, 16 lipca 2018

me again

Trochę mnie tu nie było, pewnie dlatego że
a) nic się u mnie nie dzieje
b) jestem przeraźliwie zmęczona.
Dzisiaj tuliłam bobasy i karmiłam je z butelki, co było najprzyjemniejszą częścią dnia, zdecydowanie. Mam mało popularną opinię, że wszyściuteńkie noworodki i bobaski są urocze, śliczne i najpiękniejsze (nawet jak są czerwone, pomarszczone, obsrane po pachy i ryczą w niebogłosy).
Zauważyłam, że więcej odzywam się do stworzeń, które raczej się nie odzywają. Np do noworodków albo zwierząt. Cichnę w towarzystwie osób które mi odpowiedzą.
Jadłam ostatnio gofra jednorożca - był uroczy i pyszny, a wczoraj mama zabrała mnie na bajgle i jestem z siebie dumna, bo spróbowałam nowego jedzenia. Nawet mi zasmakowało. Doszłam do wniosku, że sery same w sobie są fuj, ale w połączeniu z czymś o mocniejszym smaku da się je zjeść.
A tak ogólnie to potrzebuję urlopu od życia. Najlepiej z miesiąc. Żeby nikt mi nie zawracał głowy raportami, wpisami w bocianku, pracą, grafikami i ogólnie bieganiem. Weekend też niewiele daje bo mam tylko soboty wolne - w sensie że totalnie nic nie mam do załatwiania.
Chciałam napisać jeszcze coś ciekawego, ale z ciekawych rzeczy to chyba tylko tyle, że mam przecięty palec, nie mam talentu do wypełniania papierów, śnią mi się dziwne rzeczy i chciałabym dostać auto.

wtorek, 3 lipca 2018

murder suicide

Jestem ostatnio bardzo niedobra i niegrzeczna, hamulce puszczają, tabletek częściej nie biorę niż biorę.
Równia pochyła.
Wszystko się trochę popsuło, dzisiaj spotkałam się z Miśką. Jesteśmy stare i dalej głupie. Minęło już 5 lat od tamtych wakacji, a dalej żadne inne ich nie pobiły, lepiej już nie będzie, może być tylko gorzej.

Yeah the slight of my hand is now a quick pull trigger
I reason with my cigarette
And say your hair's on fire, you must have lost your wits, yeah
Pewne rzeczy są już nienaprawialne, a szkoda. Czasem zastanawiam się, czy uznałby że się zmieniłam.
A birth and a death on the same day
And, honey, I only appear so I can fade away
I wanna throw my hands in the air and scream
And I can just die laughing on your spiral of shame
And there's a jet black crow droning on and on and on
Up above our heads droning on and on and on
Hit it, never quit it, I have been through the wreck
But I can string enough to show my face in the light again

Wszystko zawsze psuję, eh.
Z drugiej strony - bałam się, że nie ukończę liceum, miałam ochotę rzucić studia zanim w ogóle zaczął się pierwszy dzień zajęć, a aktualnie jestem na trzecim roku. Czasem mam wrażenie, że za każdym razem kiedy jestem bliska załamania i się podnoszę ktoś dorzuca mi nowy ciężar na plecy - może za którymś razem się nie pozbieram. 

When I woke up alone
I had everything
A handful of moments
I wished I could change
And a tongue like a nightmare that cut like a blade
In a city of fools
I was careful and cool
But they tore me apart like a hurricane


piątek, 29 czerwca 2018

snails everywhere

Popadało dziś i idąc z psem skakałam po chodniku unikając rozdeptania ślimaków.
To tyle jeśli chodzi o bycie dobrym człowiekiem w dniu dzisiejszym, bo odwaliłam inbę godną gimnazjalistki. I w sumie jest mi tylko troszeczkę głupio (chociaż mama powiedziała, że dobrze zrobiłam więc czuję się usprawiedliwiona). Tak czy siak, w sytuacji wymagającej taktu jest tak z 95% pewności, że moja reakcja do taktownych należała nie będzie. W pozostałych 5% mam przebłysk geniuszu.
Zaraz się pewnie sypnie narzekanie, że no hur dur udaję taką świętą a wcale święta nie jestem - bądźmy szczerzy, ja nie umiem w zachowanie między ludźmi. Przestałam próbować.
Zrobiłam sobie badania krwi i mogę spać (hehe, te 18 godzin na dobę) spokojnie bo nie mam ani cukrzycy, ani anemii.

O właśnie - umknęło mi to troszeczkę, nie wiem czemu. Byłam w tym tygodniu trzy razy na filmie, (bo w kinie bywam codziennie hehehe) w czwartek obejrzałam Twój Simon (Love, Simon) i Ocean's 8, a w niedzielę Dziedzictwo (Hereditary).
O ile na dwa pierwsze filmy absolutnie nie narzekam bo były fajne i wyszłam z każdego z gigantycznym uśmiechem na buźce, Twój Simon był absolutnie uroczy i rozczulający, Ocean's 8 zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, ale Dziedzictwo... Boże. Zacznijmy od tego może, że jak zwykle, kiedy wypowiadam się o filmach/książkach, rzucam spoilerami na lewo i prawo. To tak tylko, żebyście się nie obrażali jak zaspoileruję przypadkowo. Ząbki ostrzę sobie od niedzieli, więc nie ma co dłużej czekać.
Po pierwsze - "najstraszniejszy horror ostatnich lat". Bitch pls. "Wybitny". I co jeszcze? Na miłość boską, bardziej się bałam oglądając "Szubienicę", a muszę wam powiedzieć, że arcydzieło to to nie jest. Fabuła na zasadzie "miało być coś ambitniejszego, ale zabrakło czasu", do tego nie straszy w zasadzie w ogóle. No dobra, jeśli kogoś przerazi scena ze słupem i głową bohaterki (tak, to w dużej mierze to co sobie wyobrażacie) to w porządku, ale ja przez resztę filmu rozkminiałam czy w rzeczywistości głowa by się tak zachowała, czy to tylko żeby dodać dramatyzmu sytuacyjnego. (Tu mają u mnie plusa bo jest spora szansa, że tak właśnie by było w rzeczywistości, z tym że słup jest... tępy. I szeroki. W przypadkach które były jakkolwiek zbliżone do sytuacji w filmie zwykle była to metalowa część karoserii samochodu, która zwykle jest węższa i ostro zakończona. No ale dobra, nieważne, niech im będzie że chociaż tu się przyłożyli i zrobili research).
Po drugie - naprawdę, absurdalność niektórych scen mnie rozłożyła na łopatki, serio, babcia która nagle z grobu teleportowała się na strych i wygląda na to, ze trochę tam poleżała??? SERIO?? to śmierdzi. Bardzo śmierdzi. Czasem płyny ustrojowe wyciekają, robią się plamy na suficie... NIC? Żodyn się nie zorientował. A to, że zwłoki ktoś wykopał z grobu i przeniósł na strych (jak??/? ktoś mi wyjaśni jak to się dzieje, że rozkopano grób, wyniesiono z niego zwłoki jakby nigdy nic, "fiu fiu, fiu, panie stróżu, my sobie tutaj tylko przechodzimy z tym pakunkiem podejrzanie przypominającym ludzkie ciało, nie ma powodu do obaw", o czym zresztą powiadomiono głównego bohatera, który NIC Z TYM NIE ZROBIŁ... Jakbym miała choć w połowie tak uciążliwą teściową jak ta jego, to zainwestowałabym co najmniej w osikowy kołek, jeśli nie w kremację tak dla bezpieczeństwa. Ale nie, ukradziono zwłoki babci, hmm, trudno.) to już w ogóle ojtam, ojtam, zdarza się prawda? No nie wiem jak wam, ale moje groby rodzinne mniej więcej co tydzień ktoś rozkopuje, zaczynamy się wkurzać bo ileż można stawiać ten cholerny nagrobek w koło Macieju...
Dobra, to była kwestia która doprowadzała mnie do szału chyba najbardziej. Pomijam, że dziewczynka mająca alergię na orzechy nie nosi swojego epi-penu przy sobie, ALE WPIERDALA CHYBA PRZEZ CAŁY FILM CO POPADNIE (włącznie z nieszczęsnym tortem, ale sorry, tak mnie drażniła, że jej śmierć powitałam z niejaką ulgą, bo najkorzystniej chyba wyglądała jako głowa pożerana przez mrówki na poboczu, oh well).
W ogóle, jeżu iglasty, czy naprawdę córka kobiety parającej się spirytyzmem, wywoływaniem duchów i cholera wie czym jeszcze, która wydaje się zdegustowana tym wszystkim pierwsze co robi po śmierci córki, to robi sobie kurwa seansik spirytystyczny, a chuj stary, dawaj, wyciągaj świeczki, wywołujemy ducha. Boże no.
Oczywiście typek uciekający przed czymś biegnie prosto na strych będący ślepym zaułkiem, no pomijam niespodziankę w postaci resztek babci, której większa część się gdzieś przeniosła... Ale serio? Ludzie... A no i matka dobijająca się do tego strychu tłukąc w klapę głową.
Ostatnia scena też mnie nieprawdopodobnie rozśmieszyła, ogólnie to przez połowę filmu zastanawiałam się, czy o mojej rodzinie też powinni nakręcić horror, bo może nie AŻ z takim pierdolnięciem ale zdarzają nam się różne kretyńskie sytuacje i podejrzewam, że miałby zadatki na coś straszniejszego niż Dziedzictwo. Scena pierwsza - dźwięk kluczy w zamku, matka wraca do domu, główna bohaterka z przerażeniem orientuje się, że nie nastawiła ziemniaków.
O muzyce nie wspominam bo well, nie wpadło mi nic w ucho.
Ogólnie wiem, że przyczepiałam się tu do poszczególnych scen i zaraz mi wygarniecie że nie doceniam geniuszu, a w ogóle to miało być ambitne i zbijające z tropu... ale nie było. Naprawdę. Umiem docenić budowanie klimatu, w ogóle jakikolwiek klimat. Pomijam, że niewiele mi trzeba żeby mnie na chwilkę wystraszyć, nie mówię o wprowadzeniu mnie w stan zeschizowania na najbliższe parę nocy bo to chyba mission impossible. Ale chociaż trochę?? Nic??
Jakbym wydała na ten film choćby grosik z moich ciężko zapracowanych pieniędzy, to bym się mocno wkurzyła. Serio. Jak za darmo, to zmarnowałam tylko dwie godziny z życia.
Żeby nie było - zapraszam do kina tak czy siak, obejrzyjcie, zobaczcie, możecie wtedy na mnie nakrzyczeć, że się nie znam, jestem do dupy, w ogóle co ze mnie za recenzent (well, żaden, czasem muszę wypluć jad, zdarza się).
Nie próbuję być edgy, po prostu żadna ilość gore, zwłok i tak dalej nie jest w stanie mnie przestraszyć, a dodatkowo istnieje spora szansa, że resztę filmu będę wyszukiwać nieścisłości i błędy w charakteryzacji i tak dalej. Sorry.

Dobra, wylałam żółć.
A tak poza tym to u mnie nic nowego, depresja sresja, praca, brak hajsu, nuda. Wszyscy umrzemy.

wtorek, 19 czerwca 2018

co ja robię tu, uu

Właśnie napisałam ostatni egzamin w tym semestrze (nie liczę sesji poprawkowej, bo jeszcze nie wiem czy będę mieć coś do poprawy). Tym sposobem do ukończenia drugiego roku studiów pozostały mi tylko praktyki. Dalej zastanawiam się jakim cudem w ogóle się na tym kierunku znalazłam i jak to się dzieje, że dalej się utrzymuję. Bądźmy szczerzy - mój wkład pracy jest równy zeru, zapał również. Jakoś wielkiego podsumowania tego roku akademickiego pisać nie będę, poza tym, że nie byłam pewna czy dobrnę żywa do końca, z różnych przyczyn. W każdym razie - zaczął się bardzo źle. Ale to już średnio ważne, odbiję sobie ten zły początek w swoim czasie, a jak na razie jest w porządku, nie narzekam.
Wróciłam do względnej równowagi psychicznej, która mi sie wcześniej popsuła przez nawał obowiązków (sama sobie je wzięłam na głowę, no ale...), odpoczęłam i już nie chce mi się płakać na samą myśl, że jutro też jest dzień.
Przy wejściu na panewnicki cmentarz ktoś napisał kredą "ŚMIERĆ NADCHODZI" i za każdym razem mnie korci, żeby dopisać "to niech się kurwa pospieszy".

niedziela, 17 czerwca 2018

play pretend

Ooh woo, I'm a rebel just for kicks, yeah
Your love is an abyss for my heart to eclipse, now
Might be over now, but I feel it still

Natrzaskałam dziś tyle cudnych zdjęć, że nawet nie. W zeszłym roku nie byliśmy na kolorach z Karolem, ale w tym roku i dwa lata temu owszem. Trochę z nas staruchy już, jak tak patrzeliśmy na średnią wieku tam - większość osób to nastolatki do których my już się (hehe) nie zaliczamy. 
Grunt, że w końcu się zresetowałam, bo ostatnie dwa tygodnie egzystowałam w wymiarze "studia-zjeść-praca-spać" i już trochę byłam wykończona. No dobra, nawet bardzo byłam wykończona, rzadko dostaję załamania nerwowego ze zmęczenia. Na szczęście już najgorsze za mną, teraz tylko dwa egzaminy w sesji - wiem tylko z jakich przedmiotów. Żyję sobie w radosnym wyparciu i poczuciu, że nie wywalą mnie, bo za bardzo by mnie to uszczęśliwiło i nie ma tak dobrze w życiu niestety. 
To miał być bardzo refleksyjny post, ale w sumie teraz tak myślę, że nie umiem być refleksyjna ostatnio, mam na to za dobry humor. 
Śnią mi się dalej dziwne rzeczy, przepierdoliłam w tydzień wypłatę, udajemy że wszystko jest okej.






Jezu, tyle się pozmieniało przez te dwa lata. Muszę się cofnąć w czasie i wpierdolić dawnej sobie, heh. Za głupotę. Teraz nie jestem jakoś wiele mądrzejsza, ale chociaż troszeczkę i to się liczy. 

piątek, 8 czerwca 2018

nie umiem wymyślać tytułów

I wanna hold you when I’m not supposed to
When I'm lying close to someone else
You're stuck in my head and I can't get you out of it
If I could do it all again
I know I'd go back to you

We never got it right
Playing and replaying old conversations
Overthinking every word and I hate it
'Cause it’s not me
And what’s the point in hiding?
Everybody knows we got unfinished business
And I'll regret it if I didn't say
This isn't what it could be


wtorek, 5 czerwca 2018

madness

Ostatnio egzystuję bardziej w moich snach niż w świecie realnym, budzę się tylko po to żeby zjeść. I tak nie bardzo mam co robić, wyczerpuję mój dzienny limit kroków na załatwianie ważnych spraw i nie zostaje absolutnie nic, więc z nudów śpię. 
Nie umiem opisać co mi się śni, bo pamiętam tylko urywki, ale wbrew pozorom to dobre sny. Przynajmniej w nich coś się dzieje.
No dobra, w moim życiu też się dzieje, ale nie to co bym chciała. Jak na razie mam zwichniętą kostkę, czekające egzaminy i brak motywacji do życia. I wiszące nade mną widmo praktyk. 
Cóż. 

poniedziałek, 28 maja 2018

sun is shining and so are you

sun is shining and so are you
Była kiedyś osoba która mi to śpiewała. Ale już jej nie ma i czasem dalej ciężko mi się z tym pogodzić. 
Karma wraca, wszystko wraca, kurczowo się tego trzymam bo niezbyt mam czego innego. Co mi zostało? Odmierzam mijający czas w nieaktualnych rozkładach jazdy, zdartych podeszwach butów i kolejnych blistrach tabletek. Same old, not so gold. Ucieka mi to wszystko przez palce, mam wrażenie, że cała zima i wiosna gdzieś zniknęły, nie wiem nawet co się stało. Nie żeby mi na tym czasie zależało, i tak nie jest mój, kradzione nie tuczy, a to w końcu ukradzione dni. Poczekam, dowiem się tego co trzeba i się zwinę, zabiorę pluszowego królika, jamniczka i ulubioną książkę. Założę trampki, koszulę w kratę, a potem zbiję pionę z kimkolwiek kto siedzi tam po drugiej stronie. 

czwartek, 24 maja 2018

do i even exist anymore?

Żyję sobie ostatnio w dziwnym stanie zawieszenia. Niby pracuję, chodzę na uczelnię, robię rzeczy, ale tak jakoś... nie. Jestem obecna tylko ciałem. Najchętniej tylko bym spała. Wstaję, jem, kładę się z powrotem. Tracę poczucie czasu. Ignoruje obowiązki. Góry niepochowanych ubrań i pustych butelek w moim pokoju rosną coraz bardziej. Dalej nie zaczęłam nawet załatwiać praktyk. Odwlekam wszystko. Udaję, że nic się nie dzieje. W sumie to śmieszne, nie czuję się jakoś źle psychicznie, po prostu nie czuję się wcale. Słucham muzyki z lat 80/90, która kojarzy mi się z dzieciństwem. Siedzę sobie zamknięta w swoim świecie.
W zeszłą sobotę byłam w Warszawie. Drugi raz w życiu, ale pierwszy się nie liczy bo byłam tylko w okolicy tego placu z tęczą (Zbawiciela bodajże??). Tak więc w wieku prawie 21 lat pierwszy raz widziałam na żywo Pałac Kultury. Zjadłam też zajebistą sałatkę i deser (nie wiem co to było ale było super, musicie mi uwierzyć) u Magdy Gessler. W jej knajpie papier toaletowy jest poprzewiązywany wstążeczkami. Fancy as fuck. Ogólnie mocno polecam, aczkolwiek to tak bardziej na górniczy budżet (ślę buziaki Karolowi) niż na mój studencki. Raz na ruski rok można się szarpnąć. Mam zdjęcie z pomnikiem smoleński. Mogę się poczuć jak prawdziwy patriota. Ogólnie ta wycieczka obyła się bez większych przygód, więc niewiele mam do opowiedzenia, bo jak cywilizowani ludzie sobie spacerowaliśmy, jeździliśmy metrem i oglądaliśmy rzeczy.
W poniedziałek odbyły się Oscary, zasadniczo też niewiele mam do opowiedzenia, wódki brakło jakoś w połowie, jedzenie było przyzwoite, wszyscy się przebrali. Odkryłam talent do robienia słowiańskiego przykucu, grałam po ciemku w koszykówkę, obtarłam sobie czoło o chodnik i w tajemniczy sposób pogodziłam się z osobą, z którą wcześniej nie rozmawiałam. Z racji tego, że oboje nie wiemy czemu się pogodziliśmy, to teraz dalej nie rozmawiamy, ale well. Co mam powiedzieć.
Jeśli Karol dostanie wolne to czeka nas wycieczka ze znajomymi. No dobra, nie wycieczka w celu czysto wycieczkowym tylko schlania pały. Bierzemy ze sobą Karmela, niech też pozwiedza (jestem śmiertelnie przerażona, że ucieknie albo coś).
Z ciekawszych rzeczy - oh well, nie ma ciekawszych. Nie mam siły do ludzi. Męczą mnie dziwne przeczucia, które nie wiem czego dotyczą, w ogóle nie wiem co się uskutecznia, czuję się niepewnie i po prostu nieswojo. Pozostaje mi czekać.
You did what you did to me, now, it's history I see
Here's my comeback on the road again
Things will happen while they can
I will wait here for my man tonight

Obejrzałam ostatnio Deadpoola 2, muszę przyznać, że byłam zachwycona. Ogólnie Deadpool jako postać przemawia do mnie bardzo, końcówka była śliczna (użyli akustycznej wersji Take On Me!!11!!!!), do tego ładne lesbijki i asdfghjklll. Nie no, wyrosłam z fangirlingu, ale prawda jest taka, że film był przyjemny, lekko mnie wzruszył na końcu. 


piątek, 11 maja 2018

red string

You said that we would always be
Without you I feel lost at sea
Through the darkness you'd hide with me
Like the wind we'd be wild and free

You said you'd follow me anywhere
But your eyes tell me you won't be there

I gotta learn how to love without you
I gotta carry my cross without you
Stuck in the middle and I'm just about to
Figure it out without you
And I'm done sittin' home without you
Fuck, I'm goin' out without you
I'm going to tear this city down without you
I'm going Bonnie and Clyde without you

Now I'm running away, my dear
From myself and the truth I fear
My heart is beatin' I can't see clear
How I'm wishing that you were here

You said you'd follow me anywhere
But your eyes tell me you won't be there

I gotta learn how to love without you
I gotta carry my cross without you
Stuck in the middle and I'm just about to
Figure it out without you
And I'm done sittin' home without you
Fuck, I'm goin' out without you
I'm going to tear this city down without you
I'm going Bonnie and Clyde without you

Im bardziej obolała psychicznie jestem tym więcej piszę. Dziwne, bo jak wspominałam wcześniej, najbardziej potrafię skopać sama siebie. 
Już wiem jak frustrujące musiało być tłumaczenie mi, że się sparzę. Sparzyłam się, a teraz sama próbuję to wybić z głowy komuś innemu, co oczywiście nie jest takie proste (w ogóle nie jest). 
Jakbym dostała okazję się sparzyć ponownie, zrobiłabym to samo. 

czwartek, 10 maja 2018

liar liar

Zasnęłam na psychiatrii. Druga Marta również. Chociaż gdzieś jak przez mgłę słyszałam wymieniane nazwy lekarstw, które zalegają mi napoczętymi blistrami w szufladach biurka. I które dają mi najwyżej poczucie obojętności łamanej przez "chcęspaćalenieumiembojestemzbytpobudzona".
Kiedy usłyszałam, że heroina daje poczucie owinięcia puchatą białą kołderką emocjonalnego komfortu, uznałam, że zostanę heroinistką just 'cause.
Budzi się we mnie dziwna irytacja tym wszystkim, chęć skopywania ludzi ze schodów i wpychania pod samochody. Ludzik w mojej głowie krzyczy i wali pięściami w mur, którym są moje granice przyzwoitości, bo czasem tak bardzo chciałabym zrobić to co tak po prostu chcę, na co mam ochotę, co mnie kusi od dawna.
Zapomniałam już jak to jest czuć po prostu surowe emocje, bez tego spłaszczenia, bez ostrych rogów obitych zabezpieczeniami dla dwulatków, które zaczynają eksplorować świat, niekoniecznie do końca stojąc pewnie na nogach. Mój umysł to taki właśnie dwulatek, który o raz za dużo pizgnął się o ostry róg mebla i którego mama w ostatniej chwili powstrzymała przed wsadzeniem palców do kontaktu. Są plusy i minusy, komfortowo jest obijać się o wszystko i trafiać jedynie na mięciusią gąbkę "pomyślę o tym później" albo "pierdolnę sobie tabletkę, just don't", nawet jeżeli pod spodem jest coś twardego i wiesz, że to tam jest, wiesz czym się kończy spotkanie z tym. Oczywiście są te fajne rzeczy, do których dostęp też mi ograniczono, cukierki zamknięte w szafkach. Chciałabym jeszcze kiedyś się tak poczuć, ale ojojoj, lepiej nie, zostaną siniaki, dla chwilowej ekscytacji nie warto ryzykować długim zbieraniem potrzaskanych fragmentów siebie z podłogi. Powtarzam wyuczone frazesy, które kiedyś wykrzykiwałam z pełnym przekonaniem. Prawdziwość jest zbyt niebezpieczna, nie wiem czy nie umiem czy jej nie chcę, ale niech i tak zostanie, w końcu jestem kłamczuszkiem, kłamczuszkiem, manipulantem i cwaniakiem.
Odechciało mi się ogrzewania innych podpalając siebie.


środa, 9 maja 2018

long story short

Dziwi mnie jak wiele udawanej życzliwości jestem w stanie z siebie wykrzesać jak tylko mi na czymś zależy.
Zbliżają się oscary i spotkanie klasowe z liceum, can't wait, ale muszę teraz grzecznie funkcjonować, bo potem przez tydzień będę musiała trzeźwieć.
Coraz bliżej do wakacji, mam fajne plany, te mniej fajne też (praktyki, argh...).
Niektóre rzeczy mnie smucą, smucą mnie głupie szony i ich manipulanctwo, smucą mnie malutkie szpileczki wbijane przez mój własny mózg, smuci mnie to, że muszę wszystkich znowu ogarniać. I wypłata mnie smuci, będzie żałośnie mała. I want to die.
W sumie to chce mi się trochę śmiać z całego tego bajzlu, been there done that, ja to wszystko już kiedyś widziałam. Co prawda dawno. Nie spodziewałam się tego po całkiem dorosłych ludziach. Aczkolwiek to zabawne. Bardzo. Dramy sprawiają, że zapominam jak bardzo nie chce mi się żyć.
Zdarzyło się, że zostałam dość lubianą osobą, nie wiem dlaczego, ale. Suprajs.
Znikam ostatnio coraz bardziej, gadam z paroma osobami na krzyż, na uczelni pytają, czy ja w ogóle jeszcze żyje. Pourywały mi się kontakty, których nawet nie mam zbytnio ochoty odnawiać, nie mam energii na opowiadanie każdemu z osobna co u mnie. Stykną mi osoby, którym wystarczy jedno spojrzenie. I z którymi mogę pogadać twarzą w twarz.
Zrobiłabym sobie tatuaż, ewentualnie pięć.
Long story short - dopiero wczoraj zebrałam się do posprzątania pokoju, po ponad miesiącu.
Long story short - coś mi się chyba pogarsza.
Long story short - uwielbiam burzę.
Czasem sobie myślę, czy właściwie jestem dobrą osobą czy nie. Nigdy nie umiem na to odpowiedzieć wystarczająco, żeby przestało mnie męczyć. Czasem robię dobre rzeczy, nie przeczę, zwykle też nie oczekuję za nie nic w zamian, ale czasem bywam interesownym manipulatorem. I kłamcą. Liar liar. Kłamię odruchowo. Nawet jeśli prawda nie zmieniłaby nic i nic mi nie przeszkadza, żeby ją powiedzieć.
You've made the slip now take the fall
I pull your strings, you're too deep in
So will she sink or swim?

sobota, 5 maja 2018

Lovey dovey

Jestem bardzo niedobrym człowiekiem, ale na moją obronę mam to, że tylko dla tych którzy zasłużyli.
Spędziłam bardzo miłą majówkę na totalnym wygwizdowie. Nawet zasięgu nie było. Były za to cale hordy komarów i pająków. W każdym razie - grunt to dobre towarzystwo, było zabawnie, podobało mi się. Karol nauczył mnie rąbać drewno i robić profesjonalne ogniska, strzelałam sobie z łuku, wyprowadzaliśmy psa koleżanki i spacerowaliśmy nocną porą po lesie. Inna sprawa, że z tego powodu mam dziury w nogach (pozdrawiam serdecznie komary i mój brak samokontroli).


Mam całe nogi w siniakach i nawet nie wiem skąd, podejrzewam rower, ale wtedy czemu na obu nogach??? Nie wiem. Zagadka na dziś. Ostatnio dużo śpię, to męczące. Wstaję rano, zrobię kilka rzeczy i już jestem zmęczona, zasypiam znowu.




I'm giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills 
I'm gonna tell you something you don't want to hear 
I'm gonna show you where it's dark, but have no fear